Cuphead – recenzja

W końcu, po kilku latach od pierwszej zapowiedzi w ręce graczy trafiła gra Cuphead. Czy warto było aż tyle czekać? Zdecydowanie, chociaż dla wielu niedzielnych graczy kontakt z tą produkcją może okazać się niekoniecznie przyjemnym doświadczeniem.

Ale od początku. Cuphead to niezależna gra należąca do – niezbyt w dzisiejszych czasach eksploatowanego przez deweloperów – gatunku run and gun. Trzon rozgrywki stanowią walki z bossami, tu i ówdzie poprzeplatane sekcjami platformowymi. Całość okraszona jest stylizowaną oprawą audiowizualną, nawiązującą do kreskówek z pierwszej połowy XX wieku. Koncept bardzo ciekawy – jednakże czy wraz z nim idzie równie dobre wykonanie?

Zacznijmy od tego co najbardziej rzuca się w oczy po pierwszym uruchomieniu Cupheada. Oprawa graficzna jest dla tej gry niezwykle ważnym elementem, pozwalającym Cupheadowi wyróżnić się na tle konkurencji. Oto bowiem w ręce graczy trafiła oryginalnie wyglądająca gra, której nietrudno wyróżnić się z tłumu stylizowanych na styl 8-bitowy platformówek i bijatyk udających gry retro. Każda klatka gry wygląda jak żywcem wyjęta z kreskówki Walta Disneya. Każdy przeciwnik jakiego napotkamy w grze został narysowany z ogromną starannością i dbałością o detale. Szczególnie dobrze widać to podczas walk z bossami, którzy wraz z biegiem czasu, przechodząc do następnych faz ulegają pewnej transformacji. Tym sposobem, niczym w slapstickowej kreskówce duet żab-bokserów może zamienić się w jednorękiego bandytę. Albo klown-morderca, który transformuje się na naszych oczach w karuzelę, po której wagonikach musimy skakać, aby uniknąć rozjechania prze demoniczną kolejkę górską. Z tego powodu każda batalia z bossem jest doświadczeniem świeżym i unikatowym – każdy kolejny oponent ma swój unikatowy, bardzo barwny projekt, który aż zachęca do dalszych prób pokonania go, tylko po to aby zobaczyć, co jeszcze może wydarzyć się na ekranie.

Warto dodatkowo zaznaczyć, że Cuphead nie wygląda tylko jak kreskówka. O nie, nic z tych rzeczy. Ta gra wygląda jak najstraszniejsze odcinki kreskówek, po których dzieci zamiast spać w spokoju dręczone były koszmarami sennymi. Bardzo podoba mi się to, jak bardzo psychodeliczni wydają się nasi przeciwnicy. Grafikom udało się zebrać niemalże wszystkie koszmary z dzieciństwa w jednym miejscu, dzięki czemu gracz ma wrażenie uczestniczenia w jego własnym koszmarze sennym sprzed kilkudziesięciu lat.

Mam nadzieję, że nie boicie się klaunów?

Dźwięk również nie zawodzi. Podczas licznych batalii nasze uszy będą karmione szybkimi, radośnie brzmiącymi melodyjkami przywodzącymi na myśl ścieżki dźwiękowe takich klasyków jak „Tom i Jerry”. Utwory doskonale pasują do stylistyki gry, a swoim tempem i rytmiką dobrze zlewają się z wydarzeniami dziejącymi się na ekranie monitora.

Gracze zawsze powtarzają jak mantrę, że grafika i udźwiękowienie nie liczy się zbytnio w tej branży. Ja tak nie uważam – są to ważne aspekty gry, i Cuphead tylko mnie przy swoim stanowisku utwierdził. W tę grę chce się grać między innymi przez to, że wygląda i brzmi obłędnie. Grają w tę produkcję naprawdę można poczuć się jak małe dziecko przykute do starego, kineskopowego telewizora na którym – oczywiście po wieczornym wydaniu wiadomości – odtwarzane są ulubione bajki.

Przyznać natomiast należy, że fantastyczna oprawa nie jest jedyną składową tworzącą dobrą grę. Nawet najładniejszy obrazek byłby niczym w świecie elektronicznej rozrywki, gdyby nie odpowiednie ubranie go w mechaniki gameplayowe. Pod tym względem gra również nie zawodzi.

Jak już wspomniałem, główną osią zabawy w Cupheadzie jest pokonywanie przeróżnych bossów. Robimy to aby nasz bohater – Cuphead (wraz ze swoim bratem Mugmanem, jeśli tylko macie jakiegoś partnera do grania) – odzyskał duszę, którą przegrał w kasynie prowadzonym przez samego diabła. Oczywiście sama historia jest tylko pretekstem do rzucenia gracza w wir wydarzeń. Na mapie wyboru plansz napotkamy kilka postaci niezależnych, mających do wypowiedzenia parę zdawkowych kwestii, nie jest to jednak w tej grze znaczące. Tutaj liczy się tylko skakanie od poziomu do poziomu i pokonywanie coraz to potężniejszych przeciwników. Na papierze granie w Cupheada jest proste – nasza postać może poruszać się po dwuwymiarowej planszy i strzelać z palców do napotkanych na drodze wrogów. Oprócz tego dostępnych jest kilka dodatkowych ruchów – unik, pozwalający szybciej przenieść się we wskazany kierunek, oraz parowanie, dzięki któremu odbić możemy niektóre ciosy, lub znokautować wybranych przeciwników. Ta ostatnia mechanika sygnalizowana jest przez grę w dość wyraźny sposób – wszystko co jest różowe możemy sparować. Od innych kolorów w tej grze lepiej trzymać się z daleka, o śmierć nie jest bowiem trudno. Dodatkowo, poprzez dobrze wykonane parowanie, lub zadanie odpowiednio dużej ilości obrażeń naszym wrogom naładować możemy potężny cios specjalny. Ten ma 2 poziomy – standardowy, wymagający do jego wykonania mniej naładowanego paska ataku, oraz tzw. „super” – potężny ładowany ruch, który w zależności od wybranego przez gracza efektu może dać mu np. chwilową niewrażliwość na ataki wroga.

Gang Świeżaków jest wszędzie – nawet w tej niewinnej zręcznościówce.

Nie dajcie się jednak zwieść niewinnie wyglądającą oprawą graficzną i prostotą rozgrywki Cupheada – to nie jest gra dla każdego. Po przejściu kilku pierwszych plansz, które są dość łatwymi starciami, gra ta wymaga od gracza bardzo dobrego refleksu i umiejętności skupienia się na wykonywaniu wielu czynności jednocześnie. Gdy tylko przejdziemy etapy „powitalne”, gra zamienia się niemalże w bullet hell. Każdy z bossów posiada szeroką gammę ataków, począwszy od rozproszonych obszarowo, potężnych ciosów, kończąc na umiejętności wypluwania z siebie gradu pocisków, przez które nie jest tak łatwo przebrnąć. Tak wysoki poziom trudności jest skuteczną przykrywką dla małej ilości zawartości jaką posiada gra – zakładając, że gracz nie zginie ani razu, Cupheada da się przejść w mniej-więcej godzinę. Oczywiście jest to praktycznie niemożliwe dla przeciętnego gracza – każdy boss wymaga dokładnego nauczenia się jego zachowań w każdej fazie i dobrego przemyślenia taktyki. Muszę przyznać, że takie wielokrotne podchodzenie do bossów w Cuphead jest strasznie wciągające – syndrom „jeszcze jednej próby” doprowadził mnie do sytuacji, w wyniku której znaczną część gry przeszedłem w trakcie jednego posiedzenia.

Pomimo bardzo wymagającego poziomu trudności, w tej grze nie ma miejsca na frustrację. Każdy zgon czy przyjęty punkt obrażeń wynika tylko i wyłącznie z winy grającego. Nie ma tutaj zbyt wielu elementów losowych, może poza kilkoma starciami podczas których losowane są różne rodzaje ataków i przeszkód – wszystko jest jednak „do wyuczenia” a każdy przedmiot na planszy który próbuje nas zabić jest wyraźnie oznaczony.

Żeby nie było tak pięknie – wersja na PC ma kilka błędów. Po pierwsze, gra jest dość niestabilna i potrafi wykrzaczyć się do pulpitu w najmniej odpowiednim momencie. Oprócz tego, czasami przeciwnicy blokują się, przez co nie są oni w stanie wykonać żadnego ataku. Pozostawianie takich furtek w grze, której poziom trudności ma z założenia wymagać wiele od gracza, prowadzić może do wykorzystywania takich błędów, żeby skrócić sobie nieco drogę.

Oprócz tego wspomnieć muszę o małej ilości zawartości. Jak już wspomniałem Cupheada można przejść bardzo szybko, jednakże nawet dla przeciętnego gracza który do każdego bossa podchodzi kilkanaście razy, będzie to rozrywka na maksimum kilka posiedzeń. Jeśli dodatkowo nie mamy ochoty nabijać w nieskończoność naszego wyniku, aby pod koniec poziomu otrzymać – w skali szkolnej – najlepszą możliwie ocenę, nie ma zbytnio sensu przechodzić tę grę ponownie.

Cuphead możecie zakupić w sklepie GOG.com.

Dziękujemy GOG.com za udostępnienie gry do recenzji.