Crimsonland – Recenzja [Nintendo Switch]

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie. Tym razem coś nietypowego, starego i klasycznego. Twór, który niedługo skończy 15 lat zawitał na konsoli Nintendo Switch. Protoplasta wielu gier, bez którego kilka słynnych tytułów by nie powstało, a już na pewno wyglądałyby inaczej niż je pamiętamy. Poznajcie Crimsonland – starą strzelankę w formacie 2D która zestarzała się szybciej niż myślałem…

Mimo tego, że to co ogrywałem jest wersją z 2014 roku, po wielu zmianach w grafice, niewiele w samej rozgrywce się zmieniło. Dalej jest to idealna strzelanka na kilka do kilkunastu minut rozgrywki, a zdecydowanie dłuższe posiedzenia jej nie służą. Założenia są proste, liczy się tylko twoja broń i przeciwnicy, a raczej ich trupy. Tylko tyle i aż tyle.

Na czym właściwie polega ta prosta zabawa? Lądujemy w szczerym polu nieprzyjaznej planety, gdzie wszystkie dostępne stworzenia obierają nas za swój cel. Trzeba przyznać, że nie są to najprzyjaźniejsze zwierzaczki. Będziemy musieli się zmierzyć ze stworami wprost z horrorów. Wielkie łażące pająki, biegające dwunożne kreatury przypominające przeciwników z Dooma, wolno sunące robale czy też przerośnięte skorpiony. Inteligencja przeciwników nie należy do najbardziej rozbudowanych, lepsza jest jednak od tej w najnowszych odcinkach serialu Call of Duty. Niektórzy przeciwnicy idą na nas jak bezmózgie zoombie, inne będą próbować zakraść się do nas od boku odcinając drogę ucieczki. Każde ugryzienie/uderzenie przez wroga spowalnia nas i otwiera szansę do kolejnych ataków.

Czym się bronić przed taką armią? Do wyboru twórcy rzucają nam spory arsenał. Trzydzieści broni czeka do odblokowania, od standardowego pistoletu, poprzez karabiny maszynowe, działka gatlinga i różne rodzaje miotaczy płomieni. Oczywiście wszystkie z nich standardowo przychodzą z nieskończoną amunicją, ograniczeni jesteśmy tylko czasem ładowania nowych magazynków. Dodajmy do tego bonusy na planszy, zmieniające chwilowo nawet zwykłe bronie w narzędzia masowej zagłady. A wszystko to by zabijać jeszcze więcej i zdobywać coraz to lepsze wyniki.

By jednak spokojnie radzić sobie w trybie swobodnym, musimy przejść kampanię stworzoną z prawie sześćdziesięciu misji. Nie są one bardzo skomplikowane, polegają tylko i wyłącznie na przetrwaniu przez dany czas, lub wybiciu określonej ilości wrogów. Co parę misji odblokowuje się nowa zabawka siejąca zniszczenie, nie zawsze mi jednak one przypadały do gustu. Podstawowe strzelby są beznadziejne, a niektóre działka obrotowe wręcz przekozackie, koszą wrogów lepiej niż pan o 7 rano pod oknem koszący trawnik.

Problemy z grą zaczynają się po przeniesieniu jej na konsolę Nintendo Switch. W zasadzie to nie są problemy, a cały urok z grania po prostu ulega diametralnemu pogorszeniu, jeśli wręcz nie powiedzieć że całkowicie znika. Najgorsze są trudności związane z popsutym kompletnie sterowaniem. W wersji na komputery osobiste jest chyba najlepsze rozwiązanie, WSAD do sterownia a myszką strzelamy. Tutaj też nie jest to pozornie skomplikowane, lewy analog służy do poruszania się, prawym obracamy postać by wycelować w wrogów. Do tego strzelamy prawym górnym bumperem, a lewym przeładowujemy. O ile w miarę wygodnie w takiej konfiguracji da radę grać na pro kontrolerze, to w trybie przenośnym palce męczą się po dwóch-trzech minutach.

Crimsonland jest grą na swój gatunek prostą i dobrą – bo jest prosta. Mordowanie setek potworów daje satysfakcję, tak jak bicie swoich rekordów. Jednak jeśli zamierzacie grać w trybie przenośnym, polecam sobie całkowicie tytuł odpuścić. Naprawdę można było wymyśleć lepsze przypisanie przycisków, albo dodać chociaż opcję zmieniania domyślnych. Niestety tak kończą się szybkie i nieprzemyślane konwersje na sprzęt przenośny. Przesadzona też jest cena, bo grę dostaniecie w eShopie za 59zł.