Cartoon Network: Battle Crashers. Krótka kreskówka o biznesie.

Wydawało się, że czasy gier na licencji powoli odchodzą w zapomnienie. W zalewie darmowych, smartfonowych klonów z nakładką znanych twarzy sens wydania pełnoprawnej, pudełkowej gry na stacjonarne i przenośne konsole wydaje się być rzeczą nieopłacalną. W listopadzie miała jednak miejsce premiera Cartoon Network: Battle Crushers, staroszkolny Beat’em Up na licencji najnowszych i lubianych przez dzisiejsze dzieciaki postaci tej stacji telewizyjnej. Czy nawiązuje do niechlubnej tradycji gier na licencji? Jak wygląda z perspektywy opiekuna szukającego gry dla dziecka?

Gra to bardzo prosta w swoich założeniach bijatyka, w której do czterech graczy musi pokonać wrogów sześciu grywalnych postaci kreskówek Cartoon Network, poruszając się w 6 światach inspirowanych ich przygodami(z kreskówek Adventure Time, Uncle Grandpa, The Amazing World of Gumball, Clarence, Steven Universe) podzielonych na trzy etapy każdy. W przypadku gry jednoosobowej, już w trakcie pierwszego przejścia gry mamy dostępną mechanikę TAG, w której płynnie jednym przyciskiem możemy dowolnie zmieniać sterowaną przez nas postać, wykorzystując zgrabnie ich mocne strony oraz ratować się przed utratą całego zdrowia – zmieniona postać przystępuje do walki z pełnym paskiem HP.

Z perspektywy opiekuna: jeśli kilkulatek jest fanem kraskówek będących przedmiotem licencji, system pozwalający mu przełączać się między ulubionymi postaciami jest świetnym rozwiązaniem tym bardziej, gdy przed konsolą spotyka się kilku milusińskich, którzy walczą między sobą o możliwość gry ulubionym bohaterem.

Niestety, gra cierpi na nieustającą , trwającą od początku do końca gry monotonię. Co prawda postaci są odblokowywane stopniowo, a ich umiejętności pojawiają się wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia, lecz dodatkowe postaci oraz ich umiejętności nie wpływają szczególnie na odbiór rozgrywki – przeciwnicy atakują nas za każdym razem w ten sam sposób, a nieumiejętnie użyty styl animacji nakładający dwuwymiarowe modele na przestrzeń trójwymiarową w żaden sposób nie pozwala na pełną kontrolę ruchu postaci, nie dając odpowiedzi zwrotnej co do możliwości sprawnych uników i radzenia sobie w walce. Brak radości walki i odczucia siły w starciu z wrogami to rzecz niedopuszczalna w gatunku Beat’em Up.

Z perspektywy opiekuna: kilkuletnie dziecko jest odpowiednią grupą docelową dla nieskomplikowanego systemu rozwoju postaci, a ruchy specjalnie które nawiązują do ich zachowania w serialach są kolejnym plusem dla młodego, początkującego gracza. Niestety, bardzo dużo wadą jest brak jakichkolwiek zagadek logicznych i elementów przygodowych. Cała rozrywka dla dziecka opiera się o nieskomplikowane wciskanie przycisku ataku i napieranie na strzałkę w prawo.

Tym bardziej, że również przedstawione światy i etapy się w nich rozgrywające nie grzeszą pomysłowością. Każdy z nich to tradycyjny ruch w prawo, a żaden nie jest złożony z więcej niż 10 elementów, które losowo zostały rozmieszczone na mapie. Fale są złożone z wrogów, których rodzaje nie przekraczają kilkunastu na całą grę, a wielu z nich to po prostu ten sam model w innej kolorystyce dopasowanej do świata. Czy skała stojąca nam na drodze, czy element tła przewijający się w paralaksie gdzieś za naszymi plecami – wszystko to pokazuje się nam już w momencie startu, przewijając się od początku do końca kilkuminutowego levelu.

Z perspektywy opiekuna: kilkuletnie dziecko potrzebuje prostej mechaniki walki, a nieskomplikowane, proste w odbiorze etapy jasno wskazujące drogę do celu, elementy interaktywne i wrogów są dla niego dobrym rozwiązaniem. Nie jest to jednak wytłumaczenie dla lenistwa twórców w kreacji świata. Światy są puste i mało w nich życia.

W ten sposób można przejść do największego problemu produkcji, czyli jej długości. Niestety, całą grę można ukończyć w mniej niż cztery godziny. Każdy świat składa się z trzech etapów, wśród których ostatni jest zawsze walką z bossem. Do 10 minut zajmie nam etap końcowy, etapy podstawowe to rozrywka na kilka minut gry. Całości nie przedłuży również szczątkowy system ukrytych znajdziek, który nie jest wystarczająco rozbudowany oraz nie nagradza starań w satysfakcjonujący sposób.

Z perspektywy opiekuna: kilkuminutowe sesje etapów to bardzo dobry pomysł w przypadku kilkuletnich dzieci, lecz ich szczątkowa ilość oraz brak motywacji do powtarzania etapów jest piętą achillesową gry. Za taką cenę można znaleźć gry oferujące ponad 10 godzin rozgrywki.

Grafika jest miła dla oka, a projekty postaci spod ołówka rysowników Cartoon Network mogą się podobać. Niestety wspomniana już monotonia i szczątkowa liczba modeli nie pozwala w pełni docenić kolorowej oprawy gry, szczególnie dobrze prezentującej się na ekranie Nintendo Switch. Niestety, lenistwo twórców zauważymy powtórnie, gdy podłączymy konsolę do telewizora. Produkcja mimo trybu dock jest wyświetlana w niskiej jak na dzisiejsze standardy rozdzielczości HD (1280×720 pikseli). W dobie pojawiających się w domach dużych ekranów 4K obraz jest ewidentnie niewyraźny i uwypukla mankamenty produktu. Nie jest to w żaden sposób wina platformy sprzętowej, ponieważ na tym samym Switchu można zagrać w Rayman Legends, który mimo dużo bogatszej grafiki i animacji osiąga stabilne Full HD i bardzo płynną rozgrywkę.

Z perspektywy opiekuna: zależnie od przyzwyczajeń dziecka, jego wcześniejszego kontaktu z innymi grami oraz telewizora na którym będzie prowadzona rozgrywka może ono zauważyć, że gra wygląda źle.

Chciałem polubić Cartoon Network: Battle Crushers. Bardzo mało gier oferuje rozgrywkę do czterech osób na jednym ekranie, a licencja na najbardziej popularne kreskówki napawała optymizmem co do wykreowanego świata i humoru. Niestety, gra okazała się typową inkarnacją gry na licencji – najdroższe w produkcji było wykupienie znanych twarzy. Czy to wystarczy, zależy od wieku dziecka, jego zachwytu nad nowymi produkcjami amerykańskich producentów kreskówek oraz wrażliwości opiekuna, który wybiera tytuł dla swojego dziecka. Jeśli wystarczy tylko proste klikanie i chwila oddechu dla kilku młodych przed ekranem – owszem. Jeśli dodatkowo chcielibyśmy uczyć dziecko kultury grania, rozwiązywania zagadek czy poznawania ciekawych przygód – nie ma tutaj czego szukać.