Call of Duty: WWII – wrażenia z bety

Postawmy sobie sprawę jasno już na samym początku. Wiadomość o powrocie do 2WŚ nie spowodowała u mnie przyspieszonego bicia serca. Jeśli jesteście zwolennikami „piu-piu” w klimatach sciene-fiction i zastanawiacie się, czy po futurystycznych kolofdudi macie czego szukać w grze o największym konflikcie zbrojnym w historii — to zapraszam do moich wrażeń z bety Call of Duty: WWII.

W grze zaszło kilka zmian. Coś, co mi się podoba to zmniejszona ilość wszelkich rang czy poziomów. Po włączeniu Infinite Warfare za każdym razem musiałem przeklikiwać się przez miliony informacji o nowych wydarzeniach, misjach itd. Boże, ja chce po prostu postrzelać się po sieci, a tu dostawałem w pysk danymi, że jeszcze tylko ileś XP i odblokuje to, a za zabicie tylu wrogów, wykonam tamto. Wszystkie te dodatkowe „urozmaicenia” zupełnie do mnie nie przemawiały. Uważam, że w poprzedniej odsłonie zbyt mocno przekombinowano, ale w World War II, sytuacja wraca do normy i po prostu zdobywamy jeden poziom doświadczenia. Prosto, bez udziwnień. Sprawdza się? Sprawdza. W ciekawy sposób zastąpiono teraz klasy postaci. Na początku wybieramy jedną z pięciu dywizji, a każda z nich oddaje do naszej dyspozycji kilka permanentnych bonusów. Pojawia się również nowy tryb War polegający na tym, że na jednej mapie (która powinna być zdecydowanie większa) musimy bronić się przed przeciwnikiem lub napierać. I tak. broniąc możemy stawiać mury czy budować CKM-y, a jako atakujący musimy np. budować most, aby przedrzeć się dalej. Oczywiście, wszystko polega na przytrzymywaniu jednego przycisku i dalszym strzelaniu się, ale dobrze, że twórcy starają się wprowadzać nowe tryby zabawy. Płynność w Call of Duty jak zwykle jest na najwyższym poziomie, więc nie ma mowy o żadnych spadkach płynności. Gra trzyma 60 klatek na sekundę, przy okazji będąc bardzo ładną. Trochę słabo wypadają cienie, ale myślę, że twórcy to jeszcze poprawią, bo w poprzednich odsłonach nie wyglądało to źle.

Granie w najnowszą betę CoD’a nie było moim najprzyjemniejszym doświadczeniem. Wystarczyła jedna mapa, abym zrozumiał, że to nie jest ten CoD. Przez cały czas miałem ochotę wskoczyć na ścianę lub wybić się podwójnym skokiem. Ale nie grało mi się źle tylko z powodu nietrafionego do mojego gustu settingu. Najnowsza gra Sledgehammer Games jest po prostu źle zaprojektowana. Bo jaki jest typowy CoD? Małe mapy, szybka rozgrywka, zazwyczaj – krótki czas życia naszej postaci. Tutaj oczywiście nie można się przyczepić, że gra miałaby być jeszcze szybsza niż Infinite Warfare, bo to nie te realia, w porządku. Ale inne składowe są spartolone do reszty. O dostępnych mapach nie powinno już się mówić małe, a mini. Kilka prostych korytarzy pełnych idealnych miejsc do kampienia powodowały u mnie znudzenie i zdenerwowanie. Jeszcze w żadnej grze nie widziałem tylu miejsc, w których kamperzy mogą się tak dogodnie usadowić i bez problemu eliminować innych graczy, samemu będąc do przesady bezpiecznymi. Mini-mapy powodują również, że przeciwnicy lubią się odradzać tuż za naszymi plecami. Tyle razy dostałem w plecy tuż po respawnie, że mam wrażenie, iż twórcy losowo wrzucają sobie graczy w terenie, a system w ogóle nie sprawdza gdzie znajdują się inni. Do tego dochodzi jakaś chora liczba naboi, które trzeba władować w przeciwnika i mamy przepis na tytuł, w którym nie miałem ochoty nawet kończyć meczy. A, no i pamiętajcie, że to nie Niemcy wywołały tę wojnę. Walczymy z jakimiś ludźmi, którzy zrzeszyli się pod czerwonym sztandarem z białym kółkiem w środku i dziwnym symbolem.

Beta najnowszego Call of Duty jeszcze jak żadna inna beta nie zniechęciła mnie do zakupu gry. Świetnie, że mogłem przetestować tę produkcję i zrozumieć, że wolę skakanie po ścianach, jetpacki oraz wielkie mechy i szybko pobiegłem do sklepu po coś, co zastąpi mi Infinite Warfare. Dzięki kolodudi! Widzimy się w przyszłości.

 

Podpisano, ta część graczy, która minusowała komentarze żądające 2WŚ.