Ból jest najskuteczniejszą formą dyscypliny. Attack on Titan 2: Final Battle – recenzja

Zaledwie tydzień przed tym, gdy piszę te słowa, zakończyła się emisja drugiej części trzeciego sezonu Attack on Titan. Społeczność jest zgodna – to były najlepsze odcinki, jakie adaptowały mangowy pierwowzór o Tytanach. I rzeczywiście, sam z pełnym przekonaniem potwierdzam te opinie. Biorąc to pod uwagę, twórcy recenzowanej przeze mnie gry wstrzelili się z premierą idealnie. Hype otaczający serię wciąż nie opadł, ale czy warto zdecydować się na nią teraz, będąc pchanym i motywowanym przez stale panujący szał na ów tytuł? Spieszę z odpowiedzią!

Czym jest Attack on Titan 2: Final Battle?

Najprościej ujmując, jest to najobszerniejsza edycja gry Attack on Titan 2, która debiutowała na rynku w marcu ubiegłego roku. Oprócz podstawowej wersji (skupiającej się głównie na 2. sezonie) dostajemy mnóstwo nowych elementów ze wspomnianego w poprzednim akapicie trzeciego sezonu serii anime: bohaterów, misje i wyposażenie. Za stworzenie gry odpowiada Omega Force, a więc ekipa stojąca także za pierwszą częścią A.O.T. I na początku zaznaczę jedną rzecz. Zrecenzuję dla Was odczucia związane z całym wydaniem (włączając w to podstawowe AoT 2), a nie tylko elementy, które dodaje rozszerzenie. Do rzeczy!

Tryb fabularny…

…pozwala nam na stworzenie własnego bohatera (a opcji edycji jest całkiem sporo – choć nie są to jeszcze Simsy), który weźmie udział w wydarzeniach wykreowanych pierwotnie przez Hajimę Isayamę. I jest to ogromny plus! Choć zaskoczę tu parę osób – będzie to większą zaletą dla ludzi jak ja, które fabułę już znają. Wynika to z tego, że jest ona przedstawiona dość szczątkowo. Owszem, najprawdopodobniej udałoby się połapać w niej komuś, kto kupiłby ją w ciemno, ale wymagałoby to niemałego wysiłku. A nawet mimo tego umknęłoby wiele smaczków, które sprawiają, że dla fanów anime gra znacznie zyskuje.

Dużym plusem jest „dziennik”, który prowadzi prowadzony przez nas bohater. Znajdziemy tam opisy wielu osób, miejsc i wydarzeń pokrywających się z tymi z anime. Gdy dołożymy to do przedstawianej fabuły, uda nam się połapać w tym rozbudowanym uniwersum.

Mnogość trybów

Jest to jedna z tych rzeczy, które najbardziej mnie zaskoczyły. Doświadczenie z licencjonowanymi grami, które oparte są o anime, mam całkiem spore. I to nieskromnie stwierdziwszy, przyznaję, że nie przypominam sobie tak ambitnej produkcji pod względem liczby trybów. Mamy napomknięty wyżej tryb fabularny oraz masę innych, pobocznych, które również mogą dostarczyć sporo frajdy i pozwolą bliżej poznać bohaterów oryginalnej serii. Podsumuję to tym, iż jeśli ktoś chciałby uporać się z każdym z nich, to zabawy wystarczy na godziny liczone nie w jednostkach, a w dziesiątkach. Na nudę ciężko narzekać.

Przemieszczanie z klasą

Może zacznę od pochwał. To, jak dobrze zostało zaimplementowanie poruszanie przy pomocy sprzętu do manewrów przestrzennych, bez dwóch zdań na to zasługuje. Twórcy odwalili kawał dobrej roboty, bo używanie go jest niezwykle intuicyjne i piekielnie satysfakcjonujące! Choć to nie ten sam poziom co Spider-Man od Insomniac Games, to jednak skutek był identyczny – całkowicie zapomniałem o bieganiu po ziemi i o funkcji „szybkiej podróży”. Wydaje mi się, że to mówi samo za siebie.

Jak Attack, to atak!

Nawet jeśli należycie do tych, którym ów anime niewiele mówi, to sam tytuł gry zdradza, co jest motywem przewodnim. Walka, batalia oraz pojedynki. I przyznam, że nie spodziewałem się tak dużej wygody w tym aspekcie. Mogłoby się wydawać, że jednoczesne korzystanie ze sprzętu do manewrów przestrzennych i starcia z ogromnymi Tytanami będą niewygodne, ale nie jest wcale tak źle. Niestety nie jest też bezbłędnie. Będę z Wami szczery, wyjątkowo długo myślałem nad tym, jak odpisać to nietypowe doświadczenie.

Pozorna kontrola

Na pewno kojarzycie te momenty z dzieciństwa, gdy w bijatykach naciskało się przyciski jak leci, a postać i tak coś tam zawsze zrobiła. Tak mniej-więcej wypadają pojedynki z Tytanami. Jasne, wszystko jest płynne, ale mam wrażenie, że niezależnie od poziomu trudności, dużo dzieje się samo z siebie. Satysfakcja jest, efektywnie jest, efektownie też… Brakuje tylko poczucia panowania nad postacią, którą „sterujemy” (a cudzysłów nieprzypadkowo). Choć jest to zapewne efekt dążenia do osiągnięcia złotego środka. Z czegoś trzeba było zrezygnować, aby coś innego uzyskać. W tym przypadku satysfakcja przeważyła nad pełnią kontroli. Czy to dobry ruch? Zależy od gustu każdego z osobna.

Najgorsze na koniec

Niestety, musiał przyjść i czas na to. Choć bardzo chciałbym tylko chwalić tę produkcję, to nie mogę. Jak już zaznaczałem, gra opiera się na poruszaniu oraz walce w ruchu. I niestety cierpi na to, co najgorsze dla tego typu produkcji. Notorycznie odnotowywałem spadki klatek. Jestem wyjątkowo tolerancyjny w tym aspekcie, więc akceptowałbym to jako wypadki. Ale tu zakrawało to o regułę! Średnio połowa pojedynków z Tytanami cierpiała na „chrupnięcia”. Po kilku godzinach gry przyzwyczaiłem się do tego, ale to nie powinno tak wyglądać. Niestety, duży minus.

Dużo zalet, dużo do poprawy

Tymi słowami podsumowałbym tę grę. Nie jest to w żadnym wypadku produkt idealny, daleko mu nawet do bardzo dobrego. Czy znaczy to, że jest zły? Bynajmniej. Wszystko zależy od tego, na jakim tle chcielibyśmy ją ocenić. Jeśli miałbym wyrokować, porównując do innych gier na licencji anime, oceniłbym ją wyjątkowo wysoko. Omega Force podołało i jako growa adaptacja anime, jest dobrze. Gorzej wygląda sytuacja, jeśli rzucimy ten tytuł do jednego worka z innymi grami akcji – łącznie z tymi od większych studiów (bo mówimy przecież o tytule full-price).

I niestety tak też trzeba ją ocenić

Attack on Titan 2: Final Battle mógł zostać bardziej dopracowany. Warto było poprawić optymalizację przy okazji wydania pierwotnej gry w pełnej, ulepszonej wersji. I choć rzeczywiście dodano mnóstwo ważnych elementów, to jednak tak istotny został nieco zapomniany. Szkoda, ale liczę, że kolejne aktualizacje poprawią ten aspekt. W takim wypadku gra pozwoli na dużo większą przyjemność z obcowania z nią. Immersja wzrośnie, gwarantuję i ręczę za to całkowicie. Na koniec zdanie dla fanów oryginalnej serii. Sam się zaliczam do Waszego grona i od serca, mimo wad, polecam, bo pozwoli załatać tę pustkę w serduszku, gdy oczekujemy na kolejny sezon animacji!