Blasphemous – recenzja

Jako wielki fan gier z gatunku Metroidvania, bez namyślania wziąłem na swoje barki ciężar recenzji Blasphemous. I choć potykałem się po drodze wiele razy, to dotarłem do końca mej wędrówki, aby dostarczyć wam recenzję tego tytułu. Nie była to prosta i przyjemna droga, ale satysfakcja z jej przebycia była przeogromna. 

W grze wcielamy się w Pokutnika, tajemniczego jegomościa, który nosi przedziwny stożkowaty hełm, a w ręku dzierży przeklęty miecz.

Nie jest też zbyt rozmowny, a to dlatego, że jego pokutą jest właśnie milczenie. Wyrusza na misję, o której na początku nie wiemy zbyt dużo. Przemierzać będzie ponury, brązowy świat, wypełniony po brzegi okropnymi maszkarami.  

I jak wiele gier dziś, nawiązuje dosyć mocno do gier z serii Souls. Szczątkowa fabuła, milczący bohater, wyśrubowany poziom trudności. Gameplayowo mamy tu jednak do czynienia z klasyczną Metroidvanią, w której będziemy przemierzać mapę w poszukiwaniu power-upów do odblokowania kolejnych ścieżek. Ścieżek wypełnionych cierpieniem – nie tylko naszym.

To co wyróżnia tytuł to klimat.

Trafiamy do świata zniszczonego przez bliżej nie znany cud, a ludzie w modlitwie na kolanach błagają o łaskę. Motywy katolicko-religijne przewijają się tutaj co chwila i jeśli stanowi to dla was problem to polecam unikać tytułu. Zaznaczam jednak, że twórcy mieli tu pomysł na setting gry i nie starali się być kontrowersyjni na siłę. 

Jeśli chodzi o rozgrywkę, to nie silono się tutaj na innowację. Można wręcz powiedzieć, że pozostawioną ją prostą do granic możliwości. Walka to jedno przyciskowe trój stopniowe combo, które możemy w miarę zabawy rozwinąć o czwarty atak i różne finishery. Nie zabrakło też miejsca na ataki specjalne, które zużywają ładowany w czasie walki pasek energii. Dashe i blok z kolei zużywają staminę.  

Zamiast skupić się na zaawansowanym modelu walki, gra stawia na naukę przeciwników i ich zachowań.

Wejście do nowego biomu, bardzo szybko może zakończyć się naszym zgonem jeśli będziemy pędzić na ślepo. Trzeba poświęcić czas na naukę rozkładu i nawyków niemilców. Jeden bowiem, zaszarżuje na nasz widok, gdzie inny oddali się, aby z daleka zsyłać na naszą stożkowatą głowę klątwy.  

Wszystkie te umiejętności, będziemy musieli wykorzystać w czasie potyczek z bossami. Tutaj poprzeczka zdecydowanie się podnosi, chociaż wciąż mogą zdarzyć się walki, które przejdziecie w maksymalnie trzech próbach. Spora część bossów, to jednak wyjątkowo paskudne bydlaki, które zatrzymają nas na danym etapie na dłuższy czas. 

Szczególnie jeśli traficie do bossów w złej kolejności.

Jako prawdziwa metroidvania, gra pozwala na swobodną eksplorację mapy. Istnieje jednak odgórnie ustalona ścieżka, która pozwala na optymalną zabawę. Jeśli lubicie wyzwanie, to warto zboczyć trochę z utartej ścieżki i nakopać w tyłki najpierw trudniejszym bossom. Ale uwaga, sprawi to, że przez łatwiejsze strefy przelecicie jak burza, co może niektórych znudzić.  

Jeśli miałbym wskazać jakiś słaby punkt produkcji, to były by to z pewnością fragmenty platformowe. Wiele skoków wymaga wręcz chirurgicznej precyzji, szczególnie jeśli pod nami znajdują się kolce. Widzicie, Pokutnik umie chwytać się krawędzi, ale tylko tam gdzie nie ma kolcy. W świecie wypełnionym po brzegi szpikulcami, potrafi to być frustrujący brak w umiejętnościach bohatera. Umierać w walce to jedno, ale spadać w kółko na jednym idiotycznym skoku to drugie.  

Mimo wszystko Blasphemous wciąga.

Intryguje historią i tematyką, która nie pozwala się oderwać od tytułu i kusi do poznania kolejnych zakończeń. Trzeba jednak uzbroić się w trochę cierpliwości, bo nawet najcierpliwszy pokutnik rzuci przy niej czasem padem. Ja ze swojej strony tytuł polecam, chyba że drażnią was tematy religijne lub trudne fragmenty platformowe. Wtedy unikajcie gry jak ognia.