Battlefield V – wrażenia z alfy

Podczas ogrywania przedpremierowo udostępnionej wersji Battlefielda 1 byłem tą grą oczarowany – oto w końcu pojawiła się odsłona serii która była świeża i posiadała ciekawy setting. Piątka, choć w alfie zaprezentowała się podobnie – już mnie tak nie zachwyciła.

War never changes

Zacznijmy od tego, że jeśli graliście wcześniej w Battlefielda 1, tutaj poczujecie się jak w domu. Pomimo przeniesienia realiów wojny o 20 lat, piątka na pierwszy, drugi i dziesiąty rzut oka wyglądać będzie jak swój poprzednik. Tak samo poprawny model strzelania, świetne efekty dźwiękowe pozwalające graczowi poczuć się jak na froncie, dobra grafika i duże mapy z pokaźnym systemem zniszczeń. Problem jest taki, że wszystko to już widziałem w jedynce…

W wersji alfa dostępne były dwa tryby gry.

Ja, na dobry początek rozpocząłem od najlepszego i najpopularniejszego – podboju. Myślę, że nie ma co rozpisywać się na jego temat, bo każdy fan serii zna założenia tego trybu na pamięć  – zadaniem 64 jest przejmowanie kilku punktów na mapie. No właśnie – mapa. Alfa zabrała nas do małego, zimowego miasteczka w Skandynawii. Podzieliłbym te lokacje na dwie części – samo miasteczko stanowiło mocno zamknięty obszar, na którym bardzo skuteczne było używanie broni i pojazdów dobrze sprawiających się na małych dystansach. Za miastem znajdowała się spora polanka oraz zniszczony most kolejowy – ta strefa była prawdziwym placem zabaw dla wszystkich snajperów.

Choć lokacja prezentowała się porządnie – cały czas mi czegoś na niej brakowało. Pamiętacie wielki pociąg pancerny przecinający pustynie w Battlefieldzie 1? Nadawał on rozgrywce nieco własnego charakteru – w alfie Bf V dostaliśmy natomiast to, z czego seria znana jest od dawna. Niby jest to przyjemna i dobrze przyjęta przez fanów formuła – ale cała rozgrywka zbyt mocno przypominała dla mnie „jedynkę”, ma zbyt mało własnego charakteru. Przede wszystkim tempo rozgrywki wydało mi się nieco zbyt niskie – wiadome, nie oczekuje od drugowojennej strzelanki tempa Battlefielda 4. Jednakże, przez pierwsze kilka godzin miałem wrażenie, że niektórych pojazdów lub broni używa się zbyt topornie.

Z drugiej strony – przynajmniej gra nie przypomina wesołego battle royale, czego tak bardzo obawiali się fani. Pomimo dość… różnorodnego trailera, setting historyczny w alfie wydaje się być w porządku – da się odczuć, że jesteśmy na wojnie, a nie w przedszkolu.

Drugim trybem dostępnym w tej wersji była „Wielka Operacja”. Działa się ona w tych samych realiach co podbój, w skutym lodem skandynawskim miasteczku. Zadaniem drużyny atakującej było przeprowadzenie skutecznej misji desantowej na pozycje wroga. Gdy odbyliśmy atak powietrzny, gra wchodziła do drugiej fazy – wtedy też gracze musieli przejąć, na trochę innych zasadach niż w trybie podboju, strategiczne punkty mapy, poprzez niszczenie dział artylerii wroga. W trybie tym wykorzystywano także nową mechanikę – budowę umocnień. Broniąc lub atakując dany punkt mogliśmy np. ustawić zaporę z worków piasku, lub wybudować małe stanowisko dla karabinu maszynowego. Pozwalało to lepiej wykorzystywać otoczenie, aby zdobyć nieco strategicznej przewagi nad drużyną przeciwną.

Podsumowując – choć w alfe grało mi się przyjemnie, brakowało w niej tego „efektu wow” jaki wywołały u mnie przedpremierowe testy BF1, ze swoim ogromnym, pancernym gigantem przecinającym mapę i wspaniałymi burzami piaskowymi. Niemniej jednak jest to wciąż stary, dobry Battlefield – i na tym chyba zależało fanom najbardziej.