Assassin’s Creed to cykl, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Już przy okazji wydania pierwszej części, można było zaobserwować ogromne poruszenie. Wydany dwa lata później, w 2010 roku, sequel ustalił nowe standardy. Sprawił, że marka wyryła się w branży ogromnymi literami. Najwięksi fani chłoną wszystko, co tylko traktuje w tytule o popularnych Skrytobójcach. Bez znaczenia, czy jest to dzielenie DLC na kilka mniejszych i odcinkowe ich wydawanie, kompletnie nieudana część cyklu, czy nawet biedny remaster.
Dlatego nie może dziwić, że chęć tchnięcia drugiego życia w Assassin’s Creed III spotkała się początkowo ze względnie pozytywnym przyjęciem. Choć jest to część, która została nieco pochłonięta przez poprzedniczki. Ciesząca się sukcesem trylogia o Ezio wespół z następczynią, genialna i na tamten moment nowatorska „Czwórka” – obie przecież wydano przed „Trójką” na konsole nowej generacji. Uznano jednak, że i ona winna doczekać się swoistego odtworzenia.
Słowem wstępu
Assassins Creed III Remastered pojawił się na Nintendo Switch 21 maja bieżącego roku. Więc z prawie dwumiesięcznym opóźnieniem względem konsol PlayStation 4 i Xbox One oraz PC. Mnie jednak, zdecydowanie bardziej od dopakowanych remasterów na duże urządzenia, zainteresowała informacja o wydaniu gry na małe, hybrydowe urządzenie!
Przenośnie? W to mi graj!
Przenośny, pełnoprawny Assassin’s Creed? Nareszcie! I tu szybko sprostuję! Pominąłem średnio udane, archaiczne Bloodlines z PSP, a także Liberations z Vity, bo owej konsoli od Sony niedane mi było posiadać. Pomijam także, z oczywistych względów, mobilne wersje bazujące na licencji. Wracając jednak do sedna, przy okazji wiadomości o wydaniu ACIII Remastered na hybrydę od Nintendo, z miejsca wpisałem ją na listę obowiązkowych zakupów. Na szczęście dla mojego portfela, pojawiła się możliwość zrecenzowania owego tytułu. Nie pozostało mi więc nic innego, jak z uśmiechem na ustach udać się na rejs do Bostonu z XVIII wieku.
Wydanie na wypasie
Można tej wersji zarzucić wiele, o czym piszę później, jednak należy pochwalić za ilość zawartości w grze. Ubisoft składa w nasze ręce nie tylko Assassin’s Creed III dopchane po brzegi (wszelkiego rodzaju bonusami i dodatkami), ale także Assassin’s Creed Liberations w pakiecie, które spokojnie można potraktować jako mniejszą, osobną grę. Nawet jej zwykłe przejście to zabawa na kilka długich godzin. Dobra robota, Ubi!
Kanciaste ostrze
Podkreślić należy, że w przeciwieństwie do Remasterów na duże konsole, wersja na Nintendo Switch to graficznie 2012 rok. A przynajmniej tak tamtą pamiętam. Odniosłem wrażenie, że rzeczywiście oświetlenie jest w niektórych momentach poprawione i bardziej „ożywione”, ale wizualne fundamenty nie zostały wcale poprawione. Twarze są kanciaste, mimika sztuczna, a obiekty w oddali bardziej chcą być, niż w rzeczywistości są.
Ciach-krach
Gra, jak na tytuł o Skrytobójcach przystało, lubi przyciąć. I tak jak kości naszych przeciwników, potrafi chrupnąć. Spadki FPS-ów to dość duża bolączka. Nawet jeśli nie jest to projekt, w którym wiele zależy od dynamiki, to jednak zepsuta płynność akcji znacznie wpływa na jej odbiór. Assassin’s Creed zawsze kojarzył mi się z ogromną swobodą i niczym nieskrępowaną miękkością w poruszaniu. W wersji na Nintendo Switch często tego brakuje. Dla przykładu, gdy wchodzę na wieżę w Bostonie, wręcz czuję, jak wiatr przez ten mały wyświetlacz muska mi grzywkę i nagle… CHRUP! Przyznam, że biorąc pod uwagę kanciastość grafiki i ograniczenia w renderowaniu, spodziewałem się nieco więcej w tym aspekcie.
Napisy
Ich synchronizacja względem wypowiadanych kwestii jest tak skopana, że muszę poświęcić na to osobny akapit. Raz pojawiają się przed wypowiadaną kwestią, innym razem po niej – w każdym możliwym momencie, tylko nie wtedy, gdy powinny. Szkoda, bo wygląda to tak, jakby nad zgraniem tekstu i dźwięku pracował jakiś amator. Taki, który wcześniej wklejał napisy do filmów automatycznie przez darmowy program. Nie wiem, jak to działa w przypadku gier. Może to wina ludzi odpowiedzialnych za tę synchronizację, a może sam projekt zwyczajnie powoduje wypadanie napisów z toru. Jakby nie było, końcowy efekt jest irytujący.
Ciężko tę wersję jednoznacznie polecić
I jeszcze ciężej odradzić. Trudność w tym aspekcie wynika z wpływu wielu czynników na ostateczny werdykt. Dużo zależy od tego, czego oczekuje konkretny nabywca. Jeśli, Drogi Czytelniku, nie miałeś nigdy styczności z Assassin’s Creed III lub szukasz możliwości przenośnego grania w ten tytuł, to moim zdaniem warto. Jeżeli jednak w pierwotnej grze zrobiłeś już wszystko i chcesz wersji poprawionej, to nie daj się zwieść ulepszeniu, które obiecuje tytuł. Dlaczego? Opisywana przeze mnie gra to bardzo dobry port Assassin’s Creed III, ale fatalny port Assassin’s Creed III Remastered.
Bliżej pierwowzoru…
… niż odnowionej wersji z PlayStation 4 i Xbox One – tak podsumowałbym wydanie na Nintendo Switch. Muszę mimo tego zaznaczyć jedno, albowiem wypisane wady nie przeszkodziły mi w ponownym wtopieniu wielu godzin w ten tytuł. Mobilne wydanie cieszy podobnie jak pierwsze zetknięcie z oryginalnymi częściami. Jeśli wydawcy pójdą za ciosem i zdecydują się przenieść inne części cyklu na Nintendo Switch, to i tak to łyknę. Bo to przecież Assassin’s Creed!