Assasin’s Creed: Odyssey – recenzja

Nie da się ukryć, że najnowszy Assasin’s Creed: Odyssey stworzony przez studio w Quebec musiał powstawać w międzyczasie, ponieważ szkielet gry, mimo odmiennego, greckiego klimatu jest zbliżony do Assasin’s Creed: Origins. Chociaż w programach szkolnych obecne są informacje na temat starożytnego Egiptu, to jednak klimat Aten i Sparty dzięki lekturom i filmom jest nam zdecydowanie bliższy. Dlatego warto postawić tutaj pytanie:

Czy Assasin’s Creed: Odyssey czymś nas zaskoczył?

Jest rok 431 p.n.e, początek wojny peloponeskiej. Wcielamy się w jednego z wnuków legendarnego Leonidasa – Alexiosa lub Kassandrę, którzy za młodu zostali skazani na śmierć. 17 lat później pełnią oni rolę najemników.

Najnowsza gra Ubisoft Quebec skupia się bardziej na rozgrywce niż opowieści.

Świadczy o tym chociażby fakt, że po dwóch pierwszych godzinach wykonywania misji zaczynamy zapominać o warstwie fabularnej. Gdy myślimy, iż jest to kalka gry z 2017 roku i ta produkcja nic nowego nam nie oferuje, okazuje się, że to dopiero prolog kampanii. W tym czasie przyjdzie nam wyrównać rachunki, poszerzyć swój ekwipunek czy sabotować wrogie okręty. Z kolei kontynuacja wątku Layli Hassen jest całkowicie opcjonalna i praktycznie tylko kilka razy wcielamy się w byłą pracownicę Abstergo.

Assasin’s Creed: Odyssey kładzie duży nacisk na rozwijanie umiejętności i przyjdzie nam rozwijać m.in. swoją załogę morską.

Zarówno nasz protagonista jak i pomagierzy mają swoje drzewka umiejętności, lecz w odróżnieniu od poprzedniej odsłony teraz oprócz punktów potrzebnych do odblokowania danej zdolności potrzebujemy być na danym etapie fabularnym. Krótko mówiąc – nie ma takiej możliwości, aby już po 10 godzinach gry mieć wymaksowaną każdą gałąź drzewka.

Postęp rozwoju rośnie stosunkowo wolno i chcąc nie chcąc wypełnianie misji pobocznych (lub sięgnięcie po mikrotransakcje) to konieczność. Zaletą takiego rozwiązania jest fakt, że misje są zróżnicowane i nawet proste czynności jak odzyskanie cennego przedmiotu dla zleceniodawcy opatrzone są osobistymi motywami. Taki zabieg był obecny już w poprzedniej grze, zatem obecność takich zadań jak przeszukiwanie grobowców czy walki na arenie nie powinny nikogo dziwić. Co ciekawe niektóre misje można zakończyć niepowodzeniem i nie będą one miały większego wpływu na fabułę.

Na szczególną uwagę zasługuje system Podboju. Polega on na tym, że próbujemy przejąć lub utrzymać dane tereny. Aby tak się stało musimy wykonać określone zlecenia, których powodzenie osłabia siły wroga, by następnie mogło dojść do bitwy o dany region. Jest to miłe urozmaicenie, choć nie grzeszy oryginalnością, zwłaszcza jeżeli spojrzymy na For Honor.

Szkielet mechaniki pozostał nienaruszony, jednak otrzymał on znaczące usprawnienie.

System walki został wzbogacony o specjalne zdolności. Chociaż ilość możliwości do odblokowania jest spora, możemy wybrać raptem cztery, których będziemy najczęściej używać. Przykładowo – jeżeli korzystamy z ostrza Leonidasa możemy zagrać bardziej ofensywnie dzięki sprzedaniu przeciwnikowi ikonicznego kopniaka czy też przeprowadzić szarżę, aby wyprowadzić wroga z równowagi. Z kolei dzierżąc łuk możemy m.in. poprosić o ostrzał z powietrza lub wymierzyć precyzyjny strzał, który zabierze przeciwnikowi większą ilość punktów zdrowia. Oczywiście bronie możemy ulepszać, a dużo bardziej przejrzysty interfejs nam to ułatwia.

Aby uatrakcyjnić sobie zwiedzanie świata możemy włączyć tryb eksploracji. Dzięki temu wszystkie atrakcje odkryjemy wyłącznie za sprawą przemierzenia świata. Jest to przydatne kiedy chcemy chłonąć grecki klimat. Oczywiście, w każdej chwili możemy zmienić decyzję i wrócić do klasycznego rozwiązania, gdzie każdy punkt jest na mapie zaznaczony. Dlatego mimo iż jest to zalecane przez twórców można potraktować to jak zwykły bajer.

Kolejną nowością, która nosi znamiona cRPG-ów ostatnich lat jest możliwość wyboru dialogu, który wpłynie na dalszy rozwój historii. Co prawda nie jest on tak rozbudowany jak we Wiedźminie czy serii Mass Effect, ponieważ sprowadza się do wyboru jednej z dwóch przygotowanych odpowiedzi i tylko czasami otrzymujemy możliwość uzyskania więcej informacji.

Owe wybory pojawiają się dość często – nawet przy okazji pobocznych aktywności możemy zastanowić się nad odpowiedzią. Jednak tak jak można było się spodziewać większość z nich nie ma realnego wpływu na przebieg wydarzeń. Niemniej jednak wypada pochwalić, że kampania gry nie jest liniowa, ma kilka zakończeń, a nawet umożliwia zawarcie romansu zarówno przez Alexiosa jak i Kassandrę.

Dużo większy wpływ na rozgrywkę ma to co robimy w grze. Teraz możemy nie tylko zabijać przypadkowych ludzi, ale także ich okradać. Popełnione na oczach świadków wykroczenia spowodują, że zainteresują się nami Łowcy Nagród czyli silniejszy rodzaj przeciwników, za których pokonanie otrzymamy lepszy ekwipunek czy też lepszą rangę najemnika – także wynagradzającą nas bonusami.

Od strony audio-wizualnej i technicznej Assasin’s Creed: Odyssey prezentuje się naprawdę świetnie.

Krajobrazy są po prostu śliczne i nie mają problemu z utrzymaniem przynajmniej 60 klatek. Cutscenki, które pod względem płynności były zmorą egipskiego asasyna (blokada na 30 fpsów) tutaj, choć wciąż nie osiągają wymaganego standardu, w Assasin’s Creed: Odyssey potrafią stabilnie utrzymać się na poziomie 45. Minusem jest dużo większa niż w Origins ilość bugów. Jedne są mniej uciążliwe, drugie bardziej jak np. problemy z animacją, na skutek których postać myśli, że jest w wodzie i „pływa” po ziemi, nawet w trakcie wspinaczki. Muzyka opracowana przez Joego Hensona i Alexisa Smitha jest klimatyczna, ciepła i w pełni oddaje ducha starożytnej Grecji.

Podsumowanie

Assasin’s Creed: Odyssey to świetny tytuł na długie, jesienne wieczory. Zmian w grze nie ma za dużo, jednak są one wyraźnie odczuwalne. Osadzenie uniwersum w starożytnej Grecji w porównaniu z egipskimi pustyniami ożywia rozgrywkę, a krajobrazy zapierają dech w piersiach. Niestety, skupienie się na rozgrywce sprawiło, że główna fabuła jest rozwleczona i sprawia wrażenie złożonej z misji „idź, przynieś, pozamiataj”.

W ubiegłorocznej odsłonie, aby zobaczyć napisy końcowe potrzeba było około 30 godzin, tak teraz musimy poświęcić dwa razy więcej czasu. Przyznam, że po raz pierwszy od dłuższego czasu ciekawsze i przyjemniejsze wydało mi się rozwiązywanie misji pobocznych i bieganie po okolicy.

Mam wrażenie, że  Ubisoft posunął się o jeden krok za daleko w czerpaniu z innych (w tym własnych) produkcji i otrzymaliśmy grę taką, której brakuje własnej tożsamości. Owszem, sprawia przyjemność, ale nie odstępuje nas odczucie, iż te inne gry robiły te elementy lepiej, dzięki czemu całość nie nużyła, czego nie mogę powiedzieć o Assasin’s Creed: Odyssey.