Age of Wonders: Planetfall – w końcu strategia na konsoli!

Age of Wonders idzie w kosmos – najnowsza odsłona cyklu, Planetfall, zrywa z zakorzenieniem serii w fantasy, świecie smoków i magii. Żeby nowości było mało, to jest to też pierwsza część cyklu, która równocześnie ląduje na komputerach osobistych, jak i konsolach najnowszej generacji (z pominięciem Switcha, ale kto wie co jeszcze przyniesie czas)? Miałem okazję wypróbować edycję na Xbox One, podchodziłem do niej trochę jak do jeża, bo jak to – grand strategy, 4X, produkcja wydana przez Paradox Entertainment na maszynce, którą obsługujesz kilkunastoma przyciskami?

Age of Wonders: Planetfall opowiada historię wokół pozostałości upadłego Związku Gwiezdnego.

Na jego zgliszczach swoje cele próbuje osiągnąć sześć frakcji. Klasyczna Awangarda, jakby Terranie ze Starcrafta, głównie piechurzy i maszyny kroczące – chcą odbudować dawne imperium. Na ich drodze staną m.in. Amazonki, których oddziały ujeżdżają udomowione „tyranozaury”; Kir’ko, rasa insektoidów, walcząca głównie wręcz, żywiąca ogromną urazę do gatunku ludzkiego, czy Dvarowie, kosmiczne krasnoludy, zaciągające z rosyjska, skupione na swoich własnych celach i pomnażaniu majątku. Stronnictw w grze jest łącznie 6, każde z nich z odmiennym stylem rozgrywki, z innymi drogami rozwoju, z innymi jednostkami.

Planetfall mechanicznie nie różni się wiele od poprzednich części cyklu.

Mapa podzielona jest na obszary, te zaś na heksy. Budujemy miasta, rozwijamy je, szkolimy jednostki, wykonujemy zadania. Ciekawie robi się, kiedy nadchodzi czas walki – gra przenosi nas wtedy na oddzielny ekran, widok taktyczny. Potyczki rozgrywają się na stosunkowo dużych mapach, pełnych przeszkód. Te są nie tylko przeszkodami wizualnymi, ale też użytecznymi – jednostki mogą się za nimi kryć, próbując w ten sposób unikać obrażeń.

Walki potrafią być naprawdę epickie – w potyczce może wziąć równocześnie udział kilka armii, jeśli znajdowały się na sąsiadujących heksach. Każde ze zgrupowań mieści sześć jednostek, przemnożyć to przez, na przykład, 4 armie stojące po jednej stronie i tyleż samo po drugiej – robi się nam blisko 50 oddziałów na mapie. Taktyczna rzeźnia, która potrafi wciągnąć na długo, która jest w sumie „clue” Age of Wonders: Planetfall. Mnogość strategii, które można zastosować, które trzeba dopasować do każdej sytuacji, dostępnych jednostek i ich umiejętności jest zatrważająca. Dodatkowo możemy jeszcze je  modyfikować – każdy oddział ma trzy miejsca na ulepszenia, wybierane spośród dziesiątek proponowanych.

Byłem pod wrażeniem, jak szybko gra wywołała we mnie syndrom następnej tury. Rozgrywka, choć początkowo wydaje się skomplikowana, naprawdę szybko wciąga.

Musiałem przedrzeć się przez dość niejasny i miejscami zbyt przesycony szczegółami interfejs. Sterowanie, którego tak się obawiałem na początku, okazało się być zaprojektowane naprawdę nieźle. Kilka dłuższych chwil z AoW i padem w ręku i, nie przesadzę chyba, być może grało mi się wygodniej niż na klawiaturze i myszce! Owszem, do wielu pozycji w menu trzeba się „doklikiwać” – choćby przegląd technologii, czy operacje. Tu jednak w grę wchodzi pamięć mechaniczna, przez którą sam, jakby od niechcenia, jakbym z pamięci odtwarzał melodię, wykonywałem sekwencje wciśnięć przycisków pada. Sterowanie naprawdę się udało.

Warstwa wizualna również się udała.

Na ekranie nie mamy może rewolucyjnych wodotrysków, mamy za to solidny, spójnie przedstawiony świat, pełen barw, pięknych animacji, pełen szczegółów. Grę testowałem na Xbox One X, na tej konsoli miałem wybór dwóch trybów graficznych, 4K w 30 fps albo FullHD, ale w 60 klatkach. Większość czasu spędziłem w tej pierwszej wersji, ciesząc się wysoką jakością tekstur. Doczepiłbym się jedynie dość drewnianych modeli postaci, tych z ekranów misji i ekranów dyplomacji. Dość pobieżnie wykonane facjaty, bez polotu i z przykrą mimiką – to można było zrobić lepiej.

Jest jeszcze jedna rzecz, która w Age of Wonders: Planetfall jest drewniana i kompletnie niewybaczalna.

Polska wersja. Lokalizacja, powinienem powiedzieć, pełna, tłumacząca większość nazw własnych (tych możliwych do przetłumaczenia, oczywiście). Konstrukcja zdań momentami czasami kazała mi myśleć, że teksty, które otrzymali tłumacze, były poszatkowane – fragmenty mogły być tłumaczone przez kilka różnych osób, później sklejone i tylko pobieżnie sprawdzone. To jest jeszcze do przeżycia, niewybaczalne są jednak błędy ortograficzne w tłumaczeniu. W jednym i tym samym opisie umiejętności znajdujemy dwie wersje pisowni słowa „zakłócać” (widoczne na jednym ze zrzutów ekranu). Do tego, tu i ówdzie, znajdują się wciąż krótkie teksty pozostawione po angielsku, pominięte przez zespół tłumaczy.

Grało mi się naprawdę dobrze, choć ciągle miałem wrażenie, że gram w wersję testową.

Pomijając już wątpliwej jakości polską lokalizację, Planetfall wydaje się być bardzo rozbudowane, ale to tylko z początku – głębia mechanik dość szybko się wyczerpuje, tak jakbyśmy mieli wkrótce spodziewać się płatnych dodatków dodających zawartość (Paradox Entertainment zobowiązuje?). Gra się nie nudzi, nie zrozumcie mnie źle – ale dość szybko zatraca się to początkowe wrażenie mnogości opcji. To wrażenie przywrócić sobie można przełączając się na kolejną z sześciu dostępnych frakcji – i tak aż do ich wyczerpania. Wciąż zajmie to wam kilkadziesiąt godzin!