Absolver – recenzja

Absolver to tytuł, który obiecuje wiele. Kusi innowacyjnym systemem walki, nietuzinkową oprawą graficzną i możliwością skopania niezliczonej ilości tyłków w trybie off- i online. Eksplorowanie niepodzielonego ekranami ładowania świata również brzmi atrakcyjnie. Mieszane opinie na Steamie zaburzają jednak ten idylliczny obraz. Coś ewidentnie poszło nie tak.

Mimo że wielkim fanem bijatyk nie jestem, gra na pierwszy rzut oka wydawała się mieć „to coś”. Muszę przyznać, że przeczucie mnie nie zawiodło. Jest to tytuł wyjątkowy, choć chyba nie takiej wyjątkowości oczekiwałem. Żadna inna produkcja nie wzbudziła we mnie dotychczas równie sprzecznych uczuć. Miotając mną od zachwytu do rozpaczy, ostatecznie sprawiła, że piszę niniejszą recenzję mocno skołowany.

Na początku gra zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Rozgrywkę zaczynamy od szybkiego stworzenia postaci. Opcji dostosowania wyglądu jest niewiele, ale możliwość personalizacji bohatera, to zawsze miły dodatek. Zdecydowanie ważniejszy jest jednak wybór stylu walki, ponieważ wpływa on na początkowe statystyki i wachlarz ataków, z którym rozpoczynamy przygodę. Każdy styl jest też ściśle związany ze zdolnością specjalną. Forsaken umożliwia parowanie ataków i jednoczesne ogłuszanie wrogów, Kahlt Method pozwala na absorbowanie obrażeń, a Windfall na zgrabne unikanie ataków poprzez podskoki oraz uchylenia. Ja zdecydowałem się na ten pierwszy, skupiający się na sile i zatwierdziłem postać.

Moim oczom ukazało się enigmatyczne intro, z którego dowiedziałem się jedynie tyle, że jestem wybrańcem. Nie padło w nim ani jedno słowo i przez chwilę miałem nadzieję, że tak będzie wyglądała cała gra – niedookreślona fabuła, milczący ludzie w maskach i tajemniczy świat, kryjący strzępki informacji. Przeżyłem jednak przykre rozczarowanie. Po przydługawym tutorialu, którego główną wadą było to, że nie zaczynał się od nauki biegania (pokonywanie ładnych, ale pustych przestrzeni już na tym etapie zaczęło mnie męczyć), zostałem przeniesiony w pobliże Mostu Przewodnika. Tam podczas rozmowy z NPC-em poznałem szczątkową fabułę i w ekspresowym tempie zostało mi przedstawione moje zadanie. W skrócie – te żółte kropki na mapie to minibossy, te czerwone to bossy. Jak już wszystkich pokonasz, otworzy się wielka brama i będziesz mógł się zmierzyć z ostatnim bossem. No, leć już! Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że historii nie ma w ogóle. Jest, ale szybko ulega rozmyciu i zostaje zapomniana.

Skoro warstwa fabularna mnie nie porwała, postanowiłem skupić się na walce i rozwijaniu postaci. Możliwość dostosowywania kombinacji ataków według własnego widzimisię – miodnie; stopniowe uczenie się nowych ruchów poprzez unikanie, parowanie i blokowanie używających ich przeciwników – wspaniale; levelowanie i rozdawanie zdobytych punktów, by podnieść wybrane statystyki – cudownie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zarządzanie wyposażeniem, które zbieramy po pokonanych wrogach i znajdujemy w zniszczalnych wazach (rzadko) oraz pełniących funkcję znajdziek kopcach (zawsze). Czego chcieć więcej? Może poprawnie działającego trybu online? Ten niestety boryka się z problemami, co dość szybko dało mi się we znaki, dlatego singlową część gry zdecydowałem się przejść w trybie offline.

Gdy bieganie po lokacjach, przerywane walkami z rozmieszczonymi po nich przeciwnikami, zaczęło być nużące i chciałem wykonać powierzone mi zadanie, dotarło do mnie, że projekt świata to jeden wielki labirynt i test na orientację w terenie. Na nieszczęście nie jest ona moją mocną stroną. Brak możliwości wywołania mapy doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Ta, która wyświetlała się podczas odpoczynku przy ołtarzach (odpowiednikach dark soulsowych ognisk), była na tyle nieczytelna, że po kilku próbach przestałem próbować z niej korzystać. Opinie innych graczy wskazują, że nie tylko ja miałem trudności z jej interpretacją, ale może taki właśnie był zamysł twórców. Kolejną bolączką okazały się walki z więcej niż jednym przeciwnikiem. System, który fenomenalnie sprawdzał się w starciach 1 kontra 1, zupełnie nie nadaje się do walki z kilkoma oponentami. Prowadziło to do sytuacji, w których pokonanie 3 zwykłych przeciwników, rzucających się na mnie jednocześnie, było większym wyzwaniem niż niejeden mini boss.

Po ukończeniu singla, który w ostatecznym rozrachunku był całkiem satysfakcjonujący (głównie ze względu na starcia z silniejszymi przeciwnikami), postanowiłem jeszcze raz dać szansę multi. Próby walki (potyczki 1 na 1) wciągnęły mnie bez reszty. Początkowa frustracja (przegrywałem niemal każdy pojedynek) przerodziła się w euforię, gdy w końcu dane mi było opanować sztukę pijanej pięści. Społeczność graczy zdecydowanie sprzyja grze, podtrzymując jej klimat. Ukłony przed rozpoczęciem pojedynku są niemal świętą regułą. Szacunek wobec przeciwnika przede wszystkim!

Nie mogę nie wspomnieć o problemach technicznych. Słaba optymalizacja i niestabilne serwery dawały się mocno we znaki. Momentami wydawało się wręcz, że wrogowie opanowali zdolność teleportacji. Na całe szczęście wygląda na to, że deweloperzy szybko wprowadzają poprawki. Ostatnie sesje były zdecydowanie bardziej płynne. Ale to niestety niejedyne usterki. Kilka starć zakończyło się porażką przez uciekającą kamerę. Parokrotnie zostałem też zmuszony do ponownego uruchomienia gry, ze względu na niekończący się ekran ładowania lub problem ze wskrzeszeniem postaci, na które czekałem wpatrując się w czarny ekran.

Tytuł mógł zaistnieć jako prawdziwa bomba wśród bijatyk, boję się jednak, że został wypuszczony zbyt wcześnie i okaże się jedynie sprawiającym dobre wrażenie niewypałem, po który sięgną głównie fani gatunku. Pozostaje liczyć na to, że deweloperzy szybko uporają się z problemami dręczącymi grę i wprowadzą stosowne łatki. Jeśli tak, niewykluczone, że do Absolvera jeszcze wrócę.