Gra tak mocno osadzona w Japońskiej kulturze, że polizany kartridż z grą powinien smakować sosem Teriyaki. Taiko no Tatsujin: Drum’n’Fun – recenzja

Budzisz się rano, tłum za oknami krzyczy coś o inwazji Japońskiego potwora, a w oddali słyszysz stąpające DON, DON, DON – wiedz że może to być tylko jedna z 2 opcji. Atakuje Cię Godzilla, albo omawiana dzisiaj produkcja – Taiko no Tatsujin: Drum’n’Fun.

Co to Taiko?

Otwierając ten tekst, z pewnością część z was zastanawia się co to w ogóle jest to całe Taiko i no Tatsujin. Śpiesząc z wyjaśnieniami ale nie chcąc was zanudzać, wytłumaczę, iż Taiko to Bęben a dodane w tytule „no Tatsujin” będzie razem tworzyć w wolnym tłumaczeniu coś na kształt „Mistrz Bębna”. Sama seria miała swój początek na automatach w Japonii połączonych z wielkim bębnem, gdzie dzierżąc dwa Bachi (drewniane pałki) uderzało się w rytm by uzyskać jak najlepszy wynik.

Pomimo wielkiej popularności w kraju kwitnącej wiśni (oraz u fanatyków importerów) to oficjalnie, na tak zwanym zachodzie wydano dotychczas tylko 3 odsłony. Pierwsza miała premierę na PS2 w 2004 roku, a następne dwie dopiero w 2018, gdzie dostaliśmy praktycznie 2 części obok siebie – Drum Sessions na PS4 oraz Drum’n’Fun na Nintendo Switch.

W Taiko no Tatsujin: Drum’n’Fun rozgrywka jest podzielona na dwa tryby.

Taiko mode, najbardziej podstawowy z podstawowych, gdzie wybieramy jedną z postaci, utwór oraz poziom trudności (od łatwego po demoniczny). Na ekranie przesuwają nam się okręgi czerwone i niebieskie, które wstukujemy dając odpowiednią z nut DON (tutaj żart z wprowadzenia staje się oczywisty), czerwona jako uderzenie w środkową część bębna i KAT, niebieska odpowiadająca uderzeniu w rant. Czasem są większe gdzie dostajemy bonusowe punkty za uderzenie w lewą i prawą stronę danej sekcji równocześnie. Do tego dochodzą werble w 3 wariacjach i to w zasadzie tyle.

Samych metod wprowadzania nut jest tutaj całkiem sporo.

Skupmy się na początek na tym, które nie działa za dobrze – wykorzystaniu podstawowych JoyConów i machania nimi w powietrzu symulując uderzenia oraz używając odpowiednich przycisków jako odpowiednie nuty. Ten tryb niestety pozostawia wiele do życzenia – gra nie zawsze dobrze odczytuje nasze ruchy, co potrafi powodować ogromną frustrację.

Na szczęście dostępne są też tak ekscentryczne metody jak stukanie w wirtualny bębenek na ekranie konsoli w trybie przenośnym lub używanie dedykowanego kontrolera od HORI będącego solidnym bębenkiem. Dla każdego coś miłego, a dodając do tego wspomniany na początku sekcji wybór postaci wydaje mi się że każdy powinien dopasować doświadczenie płynące z tej gry pod siebie.

To co nowe?

Wspomniany wybór postaci zresztą nie jest bez znaczenia, gdyż każda z nich, poza Donem i Katem – maskotkami serii, wprowadza do gry jakiś modyfikator korzystając ze swoich umiejętności. Master Bachi, postać składająca się z 2 pałek sprawia że każda nuta będzie zaliczona prawidłowo tylko pod względem timingu bez znaczenia co do koloru. Dodaje to możliwość freestylowania czy sprawia, że sterowanie ruchowe z pomocą JoyConów jakoś zaczyna działać.

Jeśli chodzi o inne nowości w tej serii, to będzie to zdecydowanie drugi z trybów, Party Mode. Tryb z minigrami rytmicznymi od 1 do 4 graczy. Tak mocno osadzony w Japońskiej kulturze, że polizany kartridż z grą powinien smakować sosem Teriyaki. Znajdziemy tutaj np. puszczanie Fajerwerków, Taniec Obon, Zjadanie klusek na czas, ubijanie ryżu na Mochi, wyławianie rybek papierkiem i wiele więcej. Wszystko wykorzystujące rytm jako swoją mechanikę, i wszystko mające swoje odpowiedniki w prawdziwym życiu (tym japońskim).

Piękne kolorowe grafiki w swoim własnym stylu powinny być miłą odmianą od przesyconych brązami i bloomem nowoczesnych pozycji.

Z kolei muzyka, która jest tutaj głównym daniem a nie garnirunkiem… nie będę tego ukrywać – jest Japońska, pachnie Japońskością i takoż smakuje. Dla miłośników to po prostu zestaw dobroci z takimi smakołykami jak Memeshikute, Train Train, Natsu Matsuri, RPG, Openingami szlagierów anime jak Neon Genesis Evangelion, One Piece, Dragonball Z, utworami z Touhou, szczyptą muzyki klasycznej, muzyką z gier czy wreszcie Vocaloidami i oryginalnymi utworami Namco.

Jednym słowem menu degustacyjne momentów jakiego nie powstydziłby się nawet Chef Amaro. Dla reszty z kolei może być „czymś nowym”, wglądem w japońską inność a kto wie, może nawet rozpaleniem zainteresowania tym dalekim krajem? Dla tej grupy zdecydowanie polecam wersję demonstracyjną na Nintendo eShop.

Taiko no Tatsujin: Drum’n’Fun to świetna gra, zwłaszcza dla ludzi mających fioła na punkcie Japonii.

Robi to co zamierzało robić na tyle solidnie i bezbłędnie, że jedyne minusy jakie znalazłem to wspomniane wcześniej sterowanie ruchowe, które nie do końca działa jak powinno oraz.. lista utworów? Miłośnicy Japońszczyzny będą chcieli więcej, chociaż tutaj Namco rozszerza paletę za pomocą DLC. Laicy z kolei mogliby chcieć jakichś utworów spoza Japonii na rozluźnienie ataku wokalnego, gdyż nawet utwór z filmu Moana jest tutaj w wersji tylko Japońskiej. Dlatego też notą końcową będzie tutaj ni mniej ni więcej jak 8… i pół na DON.