Earth Atlantis – recenzja (XboxOne)

Współczuję producentom gier, ponieważ stworzenie takiej, która wciągnie gracza jest trudne. Szczególnie w przypadku małego studia jakim jest Pixel Perfex i nie może wydać dużej sumy na reklamę, grafikę, scenariusz i inne, pomniejsze aspekty. Jako twórcy nie są jeszcze zbyt znani – w portfolio razem z bohaterem obecnego tekstu mają trzy gry z czego dwie na platformy mobilne.

Aczkolwiek jak już wspominałem w swojej wcześniejszej recenzji, nie gram dużo, a tyle, na ile pozwala mi życie i praca. Zdarza się, że gram po 2 godziny dziennie, czasem są weekendy gdzie potrafię zagrać nawet i 15 godzin, ale najczęściej odpalam konsolę na przysłowiową chwilę, czyli 20-30 minut i przechodzę do innych obowiązków. Dlatego na takie momenty potrzebuję czegoś, co nie wymaga dużego skupienia jak np. Wiedźmin, ale gry prostej, którą odpalę, odprężę się i wyłączę bez presji, że nie zrobiłem dobrze misji.

Oglądając zapowiedzi gry Earth Atlantis nie oczekiwałem zbyt wiele, chociaż opinie, które czytałem były pozytywne. Mimo wszystko byłem dość sceptycznie nastawiony. Na szczęście się myliłem.

Earth Atlantis przenosi nas w rejony zalanych miast, które zwiedzamy w łodzi podwodnej. Sam świat został już zniszczony i teraz musimy stawić czoła przeciwnikom, którzy opanowali zalane terytoria. Rozrywkę oglądamy z widoku bocznego, co wprowadza nas w świat rozrywki 2D. Świat jest bardzo zróżnicowany – możemy spotkać np.: Statuę Wolności, wieżowce, panteony z Grecji, zniszczone mosty.

Stawiamy czoła najróżniejszym potworom począwszy od małych rybek po rekiny jak i najważniejszych przeciwników, czyli bossów. A muszę przyznać, że nasz statek w zestawieniu z wieloma głównymi przeciwnikami jest bardzo mały i trzeba znaleźć dobry sposób, aby ich pokonać.

Spójrzcie na screeny z gry i sami oceńcie grafikę.

Jak dla mnie jest urzekająca. Nie przeszkadza mi to, że nie pływam w 3D, że gra wygląda jak sprzed kilkunastu lat i brakuje efektowych wybuchów. Wszystko jest idealnie skomponowane, współgra ze sobą dając idealną produkcję. Kolorystyka prawidłowo oddaje klimat zalanego miasta. Animacja przeciwników jest zadowalająca, „bossowie” wyglądają jak postacie z horrorów, co dodaje grze klimatu.

Ta samo mogę powiedzieć o ścieżce dźwiękowej. Jest dobrze zrobiona, stonowana z małą ilością efektów dźwiękowych. Po dłuższym czasie, może jednak irytować dźwięk odbijającej amunicji od metalowych min podwodnych. W przypadku spotkania z bossem lub innym statkiem ścieżka dźwiękowa przybiera na sile, dzięki czemu wzrasta dynamika naszej historii.

W grze nie ma nic skomplikowanego, w końcu musimy płynąć do przodu, czasem zmienić kierunek, zniszczyć kilkuset pomniejszych wrogów, a potem kilku bossów, nic trudnego…  Jest to prawda, jednak dla urozmaicenia możemy czasem trafić na dodatkowe bonusy:

  • bomby, które płyną w losowych kierunkach
  • torpedy, które lecą w kierunku gdzie jesteśmy obecnie zwróceni
  • torpedy, które same naprowadzają się na cel
  • elektryczność, która przy bliskiej odległości razi przeciwnika

Każdą z broni możemy rozbudować o dwa kolejne poziomy, przez co jej skuteczność jest większa. Dla przykładu, zamiast jednej torpedy lecą trzy. W czasie rozrywki dodatkową broń możemy zmieniać na inną, ale niestety zawsze zaczynamy ją rozbudowywać od samego początku.

Polecam przetestować każdą dodatkową broń i wybrać sobie ulubioną. Każda ma swoją wadę i zaletę, ja najbardziej preferowałem fale elektryczne, które raziły przeciwników w przypadku podpłynięcia do niego. W tej opcji, przemieszczenie się od bossa do bossa było formalnością. Rakiety natomiast miały mocną siłę wybuchu, natomiast bez poprawnego ustawienia statku – trafiały w nicość. Torpedy nie siały takiego spustoszenia jak rakiety, ale automatycznie obierały cel i w niego trafiały. Najgorzej odebrałem bomby, które pływały w losowych kierunkach. Rażeniem i siłą pokonywały nawet rakiety i szybkość torped, ale w przypadku bossów nie robiły nic, ponieważ rzadko kiedy w niego trafiały. Dzięki takiej różnorodności na pewno każdy znajdzie coś idealnego dla siebie.

W momencie rozpoczęcia gry do wyboru jest tylko jedna z czterech łodzi. Kolejne odblokowujemy w ramach postępu w grze i wygranych walk 1:1 z innymi właścicielami. Musicie mieć motywację, aby zdobywać nowe okręty, ponieważ każdy z nich się różni bronią główną jak i mocą, wytrzymałością pancerza oraz szybkością przemieszczania. Każdy z nich ma wady i zalety, ale z każdym kolejnym gra zmienia się na lepsze, dlatego warto na nie polować.

W przypadku bossów producenci wykazali się dużą pomysłowością i walka z nimi jest bardzo często zacięta, nawet na najniższym poziomie trudności. Aby ich pokonać trzeba wykazać się pomysłowością. Niektórych przeciwników możemy pokonać tylko od spodu, niektórych od góry lub od tyłu. Udało mi się odblokować 80% głównych przeciwników, co również było sporym wyzwaniem.

Grało mi się bardzo przyjemnie. Mając chwilę czasu odpalałem Earth Atlantis zamiast zrobić misję w The Division, Rainbow Six Siege lub w Diablo. Wybierałem pływanie statkiem, bo było bardziej relaksujące niż  wyścig w Forza Horizon i jak dla mnie jest to wystarczająca rekomendacja, aby poznać tę grę.

Na grę warto wydać 60 zł. Przejście kampanii w Earth Atlantis zajęło mi 5,5 godziny, a grałem potem jeszcze dalej, aby móc odblokować pozostałe łodzie jak i głównych przeciwników. Jak na debiut, na dodatek multiplatformowy – wyszło to studiu Pixel Pefrfex bardzo dobrze.