The Solus Project
The Solus Project

The Solus Project – walka z samym sobą

W ostatnich latach zaobserwowałem potężny wysyp gier surwiwalowych. Twórcy prześcigają się w obietnicach i łączą elementy innych gier, chcąc przekonać do siebie graczy. Większość tytułów nie zachwyca, zarówno pod względem grafiki i gameplayu. Na szczęście inaczej jest z The Solus Project.

Może to wyżej to mocne uproszczenie. Zdaję sobie sprawę, że nawet najgorsza produkcja będzie miała swoich wiernych fanów. Kanciasta grafika, jaką spotkamy w H1Z1, czy kompletnie zbugowany gameplay DayZ, nie przeszkadza, by liczby sprzedaży tych gier twórcy prezentowali w milionach. Oczywiście są to produkcje głównie dla wielu graczy, a zabawa nawet w niedopracowaną grę z kimś jest lepsza niż bieganie po mapie samemu. Trochę gorzej jest, kiedy pokonujemy wielkie puste tereny z tych gier sami. Jest nudno, pusto, brzydko i nie ma nic do roboty. Czas na odwrót scenerii i naszą opowieść.

The Solus Project
Chwilę po tym ujęciu umarłem od huraganu 🙁

The Solus Project, jak już się domyślacie, to typowy przedstawiciel gry surwiwalowej dla jednego gracza. Nie uświadczymy rozgrywki ze znajomymi, szalonych pomysłów i śmiesznych akcji. Jesteśmy tylko my i gra, gra i my. Wybieramy swoją ścieżkę i twórcy nam to w pełni umożliwiają. Wolne włóczenie się i odkrywanie znajdziek? Odpalenie konsoli i czitowanie, by coś szybciej zdobyć? Nawet tutaj nie ma problemu. Co lepsze, studio podkreśla to jako plusy swojej produkcji i informuje o nich na stronie sklepu steam. Produkcja dla pojedynczego gracza nie zmuszająca nas do niczego? Prawda, ale może jednak nie cała, bo pewne zadanie do wykonania zostaje nam powierzone.

Fabuła – czyli skąd to znam? Znów wcielamy się w jedyną szansę naszej zielonej planety, samych siebie! (Musi być bardzo dużo alternatywnych wszechświatów, nie wiem, gdzie ci bohaterzy się chowają. Pewnie razem z moimi pieniędzmi z komunii.) Może tak mocno prosto nie jest, po prostu to kolejna gra, w której na moich barkach opiera się cała ludzkość. SCHUDNIJCIE TROCHĘ!

Mógłbym sobie przygotować uniwersalny wstęp do fabuły, niedługo recenzje będą kopiuj-wklej, bo scenarzystów nie stać na wysilenie się. A może to ja źle myślę, bo nie będą przecież na nowo odkrywać koła i to jest ok? To mi się nie podoba – zawsze liczę na coś więcej, niż standardowe formułki.

Tak jak już pisałem, jesteśmy jedyną szansą. W The Solus Project nasza rodzinna planeta została zniszczona! Ludzie zebrali całą swoją galaktyczną flotę i wyruszyli w celu poszukiwania lepszego miejsca dla swojej rasy. Razem z koczującą ziemską flotą blisko Plutona pojawiamy się my. Śmiałek, bohater, komandos, wszystko w jednym. Zostajemy wysłani w podróż, by zbadać jeden ze światów, na którym istnieje szansa dalszego rozwoju i przeżycia. Do stateczka i siup! Dwadzieścia lat później budzimy się na planecie, wysyłamy sygnał do pozostałości naszej rasy i doświadczamy szczęśliwego zakończenia. Chcielibyście! Od tego momentu – a nawet przed, bo już przy lądowaniu statek, w którym podróżujemy, ulega usterce i rozpada się przy wejściu w atmosferę – czeka nas pasmo nieszczęść i problemów do rozwiązania.

Niestety, nasze urządzenie komunikacyjne zostało zniszczone, a statek leży w rozsypce na plaży. Przed nami więc ostra przeprawa, by wypełnić prostą misję. W sumie czekali dwadzieścia lat, więc im się nie spieszy. Musimy teraz zadbać o swoje bezpieczeństwo, przeżyć i znaleźć sposób na naprawę komunikacji. Jeśli nam się nie uda, to cóż, zostaniemy na planecie miło nazwanej Gliese-6143-C samotni i być może ludzkość już się nie odrodzi.

Stawiam na to drugie, gra jest strasznie nieprzewidywalna i trudna. Meh… myślicie sobie, że żartuję? Miałem takie szczęście w pierwszej rozgrywce, że po trzydziestu minutach zabił mnie huragan – jeszcze podczas tutoriala. Byłoby szybciej, tylko uskoczyłem przed spadającymi częściami mojego statku. W nagrodę znalazłem tam wodę, zdatną od razu do picia, więc win-win. Sposobów do umierania jest bezliku. Niektóre mniej bolesne, takie jak spadnięcie z klifu czy śmierć od huraganu, praktycznie nie bolą. Gorzej z wygłodzeniem, wychłodzeniem, śmiercią przez brak snu czy też spaleniem żywcem. Kostucha czeka nas tutaj na każdym kroku. Nie raz ginąłem przez swoją głupotę, zapatrzony w piękne efekty pogodowe, po chwili jednak burza dogoniła mnie i moja wiara w Thora okazała się niewystarczająca. Zostałem usmażony do szpiku kości, kilkukrotnie. Raz było gorzej, byłem bliski zdobycia ważnych części w jednej z jaskiń. Nie mając latarki, oczywiście szedłem z pochodnią w ręce, no i to chyba był błąd. Mgła, którą zobaczyłem, nie okazała się przyjazna – była łatwopalnym gazem. Podejście w celu bliższego zbadania zjawiska skończyło się rozrzuceniem moich członków w spektakularnym wybuchu. The Solus Project nie zostawi na nas suchej nitki. Jeśli popełnimy błąd, na pewno zginiemy. Planeta nie przebacza.

The Solus Project
Tutaj znowu umrę, tym razem od przegrzania.

Na niej samej jest jeszcze gorzej niż wspominałem. Temperatura za dnia sprawia, że w pełnym słońcu się ugotujemy, a w nocy jest zimno. Bardzo zimno, nawet Inni z GoT nie przetrwaliby takiej temperatury. Podczas wędrówki spotkamy masę pułapek, przepaści i szczelin zachęcających do odwiedzenia, a zwykle kończących naszą przygodę. Dochodzi do tego naturalna flora, niemniej groźna od pogody i żywiołów atakujących planetę. Przygotujcie się do braku wszystkiego – woda, którą znajdziemy w początkowych chwilach, później nie chce już spadać z nieba za darmo. Paski zmęczenia zapełniają się szybko, sen potrafi nie nadejść przez długie godziny rozgrywki. Zauważyłem, że cierpimy na mocną przypadłość bezsenności. Pobudki mamy co chwilę – a to huragan przechodzi nam głową, a to burza i jej odgłosy są zdecydowanie za blisko. Czemu o tym wspominam? Śmierć z niewyspania była najczęstszą, jaką spotykałem. Ta gra jest brutalniejsza niż życie, cały system pogody jest losowo generowany, więc nigdy nie wiemy, co nas spotka (oprócz tego, że nie będzie łatwo).

Gra jeszcze nie jest ukończona, a duży patch przechodzi beta testy w momencie, kiedy piszę ten tekst. Lecz już teraz jest co robić (serio, mam przegrane ponad trzydzieści godzin) i można świetnie się bawić. Do zwiedzenia mamy kilka różnorodnych wysp, pełniących rolę, można powiedzieć, naszych kontynentów. Na każdej znajdziemy inne warunki do życia, jak również kolejne problemy do przezwyciężenia, aby uniknąć śmierci. Im dalej będziemy zagłębiali się w fabułę, tym bardziej będziemy odczuwać zmianę klimatu gry. Z łagodnego surwiwalu, The Solus Project zmienia się w surwiwalowy horror. Jest coraz straszniej, ciemniej, odkrywamy kolejne sekrety wyspy – historia zaczyna układać się w całość. Coraz więcej spędzimy pod powierzchnią planety, odkrywając jak przebiegało na niej życie. Bo chyba nie myśleliście, że jesteście tu sami, prawda?

Twórcy napracowali się, by urozmaicić nam rozgrywkę i przyciągnąć na dłużej do ekranów. Na każdym poziomie są do odkrycia dziesiątki sekretów. Często znajdziemy zamknięte drzwi, a na poszukiwaniach potrzebnych do nich kluczy spędzimy kolejne godziny w grze. Do tego dochodzi fajny system tworzenia potrzebnych nam przedmiotów. Większość z nich będziemy tworzyć z otaczającej nas natury. Na wyspach nie zabraknie łatwopalnych kwiatów idealnie nadających się na pochodnię. Żeby nie było za łatwo, duża część z potrzebnych nam materiałów otoczona jest innymi roślinami – mniej przyjaźnie do nas nastawionymi.

Gdzieś tam hen wyżej pisałem o pięknej burzy. Nic a nic nie skłamałem. The Solus Project jest najładniejszą grą surwiwalową jaką widziałem. Wszystkie efekty pogodowe są piękne, spędzałem długie minuty obserwując je, zamiast uciekać, co kończyło się zwykle tragicznie. Deszcze meteorytów, szczególnie kiedy wchodzą w atmosferę, wyglądają cudownie. Ogniste burze, zamiecie śnieżne, huragany – jest co podziwiać. Większość obserwacji proponuję prowadzić z dobrego schronienia. Szybko okazuje się, że ten piękny deszcz meteorytów leci wprost na nas, a pioruny nie były tak daleko, jak się wydawało. Grę napędza Unreal Engine 4 – jak dla mnie gwarancja dobrej grafiki i stałej liczby FPS.

The Solus Project
Może screeny tego nie odzwierciedlają, ale ta gra jest piękna!

Dużo nie mogę powiedzieć o muzyce. Lecące w tle melodie przypominają mi filmy sci-fi. Nie jest to orkiestra znana z Interstellar ani pogodna muzyka zeszłych lat z Marsjanina. To, co słychać podczas przemierzania kolejnych kilometrów, można przyrównać do zmiksowanych odgłosów tła. Czasami są to szumy, uderzenia metalowych rzeczy o siebie czy też przeraźliwe basowe wycia. Nie wprowadziło mnie to w żaden nastrój – muzyka nie jest nawet dynamiczna. Za to odgrywa dobrą rolę w uzupełnieniu innych dźwięków, nadciągającej burzy, roślinności czy fal morza.

Dla zwykłego gracza na początku jest zdecydowanie za łatwo, ale poziom trudności rośnie z każdą minutą. W trakcie pierwszych kilku rozgrywek byłem rozpieszczany przez grę poprzez znajdowanie samych przydatnych mi rzeczy – oczywiście natychmiastowo je wykorzystywałem, skazując się na męczarnię w późniejszych etapach. Gra jest trudna i nikt tego nie ukrywa. The Solus Project celuje w bardziej dojrzałego gracza, wychowanego już na grach wideo. Takiego, którego ciągłe powtarzanie rozgrywki nie będzie nużyło, lubi bawić się w zagadki i walczyć ze wszystkim, co przygotowali twórcy. Jesteś hardkorem? Ta gra jest zdecydowanie dla Ciebie. Lubisz polatać i pozwiedzać planszę, nie przejmując się niczym? Ta gra może być dla Ciebie. Jest tyle możliwości konfiguracji i włączania sobie ułatwień, że nawet laik znajdzie przyjemność w oglądaniu pięknych efektów. Nie wykorzystacie jednak wtedy pełnego zestawu wrażeń z gry.

Niedługo kolejny dodatek, który pozwoli na kolejne dwie-trzy godziny rozgrywki, a biorąc pod uwagę poziom trudności, na jakim lubię grać, będzie to minimum dwa razy tyle. Na liczniku mam nabite ponad 36 godzin rozgrywki – z utęsknieniem czekam na kolejne.