Talisman: Digital Edition (PS4) – recenzja

Talisman: Digital Editon to wersja elektroniczna gry planszowej, której pierwsze wydanie ogrywano już w latach 80. Talisman: Magia i Miecz (bo pod taką nazwą znana jest ona polskim graczom) zdobyła sławę również i w naszym kraju. Teraz każdy gracz konsolowy ma szansę sprawdzić w czym tkwi magia Talisman, a to wszystko za sprawą firmy NOMAD GAMES. Ale czy ta magia gdzieś nie uleciała?

Uniwersum Talisman

Świat gry to do bólu sztampowe fantasy, włączając w to tradycyjne stworzenia występujące w tymże gatunku z elfami i krasnoludami na czele. To co jednak w Talisman, robi bardzo dobre wrażenie, to ilość kombinacji, przygód i postaci, które napotkamy na swojej drodze. Rzadko kiedy zdarzało mi się trafić na podobną sytuację. W dużym skrócie naszym celem jest dotarcie do środka planszy i wyeliminowanie wszystkich pozostałych graczy. Cała opowieść rozgrywa się na jednej podstawowej planszy, która jednak nie nudzi. Dzieje się tak dlatego, że początkowo jest ona w większości pusta. Podróżujemy zatem po niej, mogąc jedynie walczyć, ale im dalej w las i im więcej kart „ciągniemy” ze stosu, tym bardziej plansza zapełnia się miejscówkami, które ją przebudowują – doprowadzając finalnie do tego, że każdy ruch wiąże się z jakaś dodatkową akcją spowodowaną stanięciem w miejscu, gdzie teraz coś się znajduje np. cmentarz.

Magia, a raczej jej brak

O każdym naszym ruchu decyduje rzut kością. Jaka liczba wypadnie – o tyle oczek możemy się przemieścić. Gdy natrafimy na to samo pole co nasz kolega/SI – możemy go zaatakować. Wyrzucona liczba kością decyduje również w przypadku walki, ale w tym wypadku dochodzą modyfikatory postaci oraz wszelkie „ulepszenia”, które mogliśmy zdobyć podczas naszej rozgrywki. Ciekawie rozwiązany jest przypadek śmierci. Gdy nasza postać utraci wszelkie punkty życia, nasza rozgrywka nie kończy się. Zaczynamy ją od początku tracąc wszystkie przedmioty i poczyniony postęp, ale za startujemy obdarowani uzupełnionymi wszelkimi punktami typu Życie, Moc, Los, Siła, Złoto…

Tytuł ma wgrane wszelkie dodatki jakie ukazały się w wersji tradycyjnej, więc liczba postaci i dodatkowych przygód jest przeogromna. Minie BARDZO dużo czasu zanim poznamy wszystkie karty, co jest na pewno dużym plusem wersji cyfrowej. Brak potrzeby noszenia tego wszystkiego ze sobą to na pewno powód, dla którego zapaleni gracze rzucą się po tę wersję… Nie, nie będzie tak. Sądzę tak dlatego, iż nie poczyniono żadnych kroków, aby cyfrowa wersja była bardziej… „growa”. Nie można po prostu przenieść gry planszowej w wersji jeden do jednego. Owszem, karcianki pokazują, że jest to możliwe, jednakże mówimy tutaj o Gwintowych czy też Hearthstone’owych pojedynkach na 15 minut, a nie ogromnych przygodach. Ludzie grają w np. RPG i fantasy po to, aby zobaczyć to co sobie wyobrażali… Aby interaktywność świata ukazała swoją magie i ich pochłonęła. A w Talisman, to tak jakby na obóz survivalowy w lesie zabrać czajnik. Może znajdziemy gdzieś prąd, ale lepszym rozwiązaniem było by wziąć krzesiwo i garnek. W Talisman można grać, tylko po co, skoro nie jest to przyjemne? Dlaczego twórcy nie zrobili niczego co nadało by GRZE WIDEO większej interaktywności? Ja sam mogę stwierdzić, że mogli obrać dwie drogi. Pierwsza – idąc drogą Hand of Fate – wpleść w grę etapy zręcznościowej akcji. Urozmaicić walkę, spróbować delikatnie zmienić zasady, tak aby gra wideo pozostała grą wideo. Nawet jakby miało to delikatny wpływ na modyfikatory postaci – czemu nie? Druga – stworzyć interaktywny stół. Zadbać o to, aby „siedząc” z innymi graczami online można było wejść w interakcje – przewrócić szklankę stojąca nieopodal, potrząsnąć stołem. Pokazać ten element ludzki, którego brak znacznie obniża radość płynącą z gry. Bo w planszówki gra się dobrze ze znajomymi. Przy piwie, opowiadając sobie rożne historie z życia, godzinami. Tutaj, siedzimy sami przed telewizorem, grając z sztuczną inteligencją w coś co zostało stworzone do spotkań ludzi. Smutne. Oczywiście możemy zagrać w trybie „gorącego krzesła”, ale wtedy już lepiej jest rozłożyć tradycyjną wersje gry. To może tryb multiplayer? Jeśli uda nam się w ogóle znaleźć chętnych do gry – będziemy czekali, wpatrując się w ekran, długie minuty zanim gracze wykonają ruch. Czas, który w towarzystwie upłynąłby w mgnieniu oka tu ciągnie się niemiłosiernie.

Halo, czy mamy testera na pokładzie?

Równie źle sprawdza się warstwa techniczna. Już podczas pierwszych godzin z grą twittowałem ukazując przedziwne polskie tłumaczenie. Back? Oczywiście, że chodzi o plecy. Close? Blisko! Google Translate all the way! A z drugiej strony mamy bardzo dobrze wykonane długie opisy. W pełni poprawne gramatycznie! Co tu się stało?! Gra obsługuje TouchPada – służy on tu za kursor myszki – szkoda tylko, że nie działa on na żadnej opcji. Do tego zastanawia mnie co robią ikonki np. ustawień, na naszej planszy, skoro nie ma możliwości wybrania ich? Zostały wplecione w grafikę stołu w jakiejś wczesnej wersji, ale grafik uznał, że pierdzieli taką robotę i odszedł, a nikt nie potrafił tam obsługiwać Photoshopa? Na plus jest za to muzyka. Co dziwne. Długi, zapętlony utwór nie nudzi, ani trochę, a nawet więcej! Gdybym tylko poznał jego nazwę dodałbym go na Spotify. Poziom utworów z Gwinta.

Dla kogo w takim razie jest ta gra? Dla fanatyków Talismana? Nawet nie – oni powinni zostać przy planszówce. Dla „graczy wideo”? Nic nie sprawia tutaj, że warto poświęcić swój czas dla tego tytułu. Więc dla kogo? Nie wiem.