Life of Black Tiger – recenzja [PS4]

Pierwsze trailery i zapowiedzi nowych gier potrafią wzbudzić w graczach skrajne emocje. Jedni z wypiekami na twarzach i kartami płatniczymi w ręku robią zamówienia przedpremierowe – drudzy zaś jednym głosem krzyczą: „Remember, no pre-orders!”, hejtując nadchodzącą produkcję, dewelopera i wydawcę.

A co stanie się, kiedy małe, niezależne i chyba lekko oderwane od rzeczywistości studio deweloperskie postanowi przeportować swój komórkowy, jakby nie patrzeć hit, na konsolę nowej generacji, dzięki czemu ten stanie się automatycznie tytułem ekskluzywnym (nie licząc komórek) dla PS4?

Złe złego początki…

Kiedy w mediach społecznościowych zaczął krążyć trailer Life of Black Tiger, początkowo wziąłem go za nawet udany żart. To coś? Na PS4? Nope, to nie może być prawda. Zresztą, jeśli jeszcze nie mieliście tej wątpliwej przyjemności zapoznania się z nim, i chcecie zmarnować minutę swojego cennego czasu… Oto jest.

Piękna, emocjonalna muzyka, dynamiczny montaż, latające wilki i grafika rodem z pierwszych produkcji na PS2. Czy zostałem skutecznie zachęcony do zakupu tej gry? A jak myślicie? Po sprawdzeniu, że film został udostępniony na YouTube przez oficjalny kanał PlayStation, zacząłem się zastanawiać czy ktoś odpowiedzialny za certyfikację w Sony przypadkiem nie uderzył się czymś zbyt mocno w głowę. Czymś tępym. Tak tępym, jak pomysłodawca przeportowania tej gry na konsolę.

Trailer, mający zachęcać do zakupu i wydania swoich ciężko zarobionych pieniędzy skutecznie rozbawił graczy na całym świecie, a branżowe serwisy internetowe jeden za drugim publikowały prześmiewcze zapowiedzi gry. I jedno jest pewne – o Life of Black Tiger usłyszała większość posiadaczy konsoli PS4.

„Człowiek nie powinien schodzić z drogi, a tygrys — opuszczać górskich stepów” – przysłowie chińskie

Teraz już wiem, że tygrys również nie powinien był opuszczać Sklepu Play. Ale zacznijmy…

… od początku

Czekając na pobranie się gry na moją konsolę, pomyślałem że nie może być aż tak źle. Że te ponad pół miliona pobrań ze sklepu Google i średnia ocena 4.1 o czymś jednak muszą świadczyć. Jak bardzo chciałem miło się zaskoczyć. Oj, ja naiwny…

Menu główne, które ujrzałem po odpaleniu tytułu nie zapowiadało jeszcze tragedii która za chwilę miała mnie spotkać. Powiedziałbym że jest standardowe, z jednym, małym wyjątkiem. Gdzie do jasnej cholery są opcje? Ustawienia chociażby jasności i kontrastu, nie wspominając już o daniu mi wyboru, czy chcę korzystać z odwróconej osi kamery?

Nie zważając jednak na kłody, które deweloperzy zaczęli rzucać mi pod nogi już od samego początku, postanowiłem zapoznać się z historią tytułowego, czarnego chara… ehm, tygrysa. Wybieram w menu „Story”, przyciskam na padzie X… i nic. Jeszcze raz. I kolejny. Coś się zepsuło? O nie! Deweloper postanowił zmienić moje dotychczasowe przyzwyczajenia i odwrócić działanie kółeczka i przycisku X. No dobra, może to moja wina, nie spojrzałem w prawy dolny róg ekranu, gdzie oczywiście jak byk jest napisane – kółeczko to OK! A X? anulowanie / cofanie do menu. Ile razy ja przez przypadek, zamiast kontynuować wątpliwą zabawę, wychodziłem do menu głównego (które jest najmocniejszą stroną tego potworka!).

Przyczajony tygrys, ukryty bug

Fabuła? Jest! Opisuje ją na początku gry kilka statycznych plansz z napisami. Nasz puchaty milusiński, z powodu czarnego koloru swojej sierści został porzucony przez rodzinę. Teraz, błąkając się po świecie pełnym niebezpieczeństw stara udowodnić się rodzinie że jest coś wart – toczy więc walki z rozmaitymi zwierzętami, poluje, szuka nawet miłości! A zadanie niestety nie jest łatwe – i nie, nie chodzi tutaj o poziom trudności – a całą masę błędów, jakie wraz z grą dostarczyli mi twórcy.

No to co musimy zrobić żeby się, hehe, wybielić przed rodziną? Tutaj też deweloper się nie wysilił, a zadania są nudne jak ostatnie filmy Goncarza. Lecimy więc, po kolei:

  • zabij ludzi
  • znajdź wilki
  • zabij wilki
  • uciekaj przed wilkami przez dwie minuty
  • zabij przywódcę wilków
  • podążaj za samicą :>
  • zabij 3 żyrafy
  • dostarcz żyrafę do samicy (tak! możemy przenosić zabite zwierzęta. W pysku, nawet kilkukrotnie większe od naszego tygrysa! Mega!)
  • zabij 10 świń…

To tylko część postawionych przed nami wyzwań – nie ma co liczyć na różnorodność, a każdą z „misji” można wykonać w mniej niż 5 minut. W tych zmieniają się tylko zwierzęta, które musimy uśmiercić / przed którymi trzeba uciekać.

Żeby nie było za łatwo, nasze potencjalne ofiary też mogą zrobić nam krzywdę, jednak nie powinno sprawić nam to większego problemu. Gorzej, jeśli chodzi o bossów – poziom trudności przy takim diametralnie wzrasta, a starcia zaczynają przypominać te z… Dark Souls. Kiedy uderzymy takiego przeciwnika, traci on minimalną ilość energii – kiedy on bije nas, możemy zostać wykończeni po 2 – 3 ciosach. I najlepiej sprawdza się tutaj taktyka bij i uciekaj, zanim przeciwnik zdąży cię uderzyć. Tym bardziej, że jakakolwiek regeneracja energii nie wchodzi w tym przypadku w grę (zwyczajnie nie zdążymy zabić mniejszego zwierzątka i go zjeść, bo tak jest ona odnawiana). W przypadku większych oponentów, można wejść na jakieś wzniesienie, i liczyć na to, że ten się zatnie w jakiejś teksturze i nie będzie mógł nas zaatakować.

Dodatkowo dostaliśmy możliwość zwiększania statystyk tygrysa – za zabijanie kolejnych zwierząt i wykonywanie misji otrzymujemy punty, które możemy wymienić na wyższe levele umiejętności, takie jak siła czy wytrzymałość. Czy ma to jakiś realny wpływ na rozgrywkę? Niestety nie zauważyłem, by nasz zwierz był silniejszy lub szybszy.

Moja przygoda z historią zakończyła się po 2 godzinach grania. Straciłem, kurwa, cierpliwość w momencie, kiedy miałem zabić i dostarczyć orła do tygrysicy. Orła, który non stop tylko latał w powietrzu. Gdzie? To wiedzą tylko twórcy – niestety czarny tygrys jest lekko niepełnosprawny – ma sztywny kark i nie może spojrzeć w górę. Nie może też skakać. Więc jak, pytam się, miałem tego cholernego orła znaleźć? Na szczęście jest tryb… multiplayer!

Wspólne bieganie po lesie

1Games postanowiło dodać do swojej gry tryb wieloosobowy dla znudzonych, lub sfrustrowanych „zabawą” w pojedynkę. W trybie tym, do wyboru mamy jedno z kilkudziesięciu zwierzątek, którym powinniśmy biegać z innymi graczami po dosyć małej mapie. No właśnie – powinniśmy. Po 30 minutowym oczekiwaniu na dołączenie innych zawodników i samotnym bieganiu po mapie małą wiewiórką, grę wyłączyłem i usunąłem z dysku konsoli. Żarty się skończyły. Czy wszyscy posiadacze tego tytułu tak dobrze bawili się w singlu, że trybu multi nawet nie włączyli? Otóż… Life of Black Tiger, według serwisu psnprofiles.com posiada tylko… 59 graczy. Nie pobiegam z innymi po lesie. I chyba nawet nie jest mi szkoda.

Podsumowanie

Life of Black Tiger, to książkowy przykład tego, jak gier konsolowych nie robić. Nie znalazłem tutaj nic, co przytrzymało by mnie przed telewizorem na kolejne godziny. Ani to nie wygląda, ani ładnie nie brzmi – a początkowe rozbawienie tytułem szybko zamieniło się w zażenowanie i zdenerwowanie. I nawet nie jest mi szkoda twórców tego czegoś, którzy poprosili mnie w mailu o pomoc i pozytywną recenzję, tłumacząc się tym że nie znają rynku konsolowego i dopiero zaczynają na nim swoją przygodę.

A szkoda, bo środki które zainwestowali w przeportowanie gry i licencję na dystrybucję w PSStore mogli zainwestować lepiej – na przykład w rozwój swoich mobilnych tytułów – bo jak widać w Sklepie Google radzą sobie nie najgorzej.