Dead Effect 2 (PS4) – recenzja

Dzisiaj zajmiemy się tytułem, który zyskał popularność, dzięki tragicznemu pijarowi producentów. Ale nie będziemy zagłebiać się tu w zachowanie twórców. Spójrzmy zatem jak prezentuje się gra, która powinna bronić się sama.

Podczas pierwszych godzin ogrywania Dead Effect 2, w głowie rysował mi się szkic recenzji. Chciałem zacząć od słów mówiących o tym jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, że twórcy Dead Effect 2 popełnili błędy w samych podstawach gry. Oczami wyobraźni widziałem, jak piszę o tym, że gra zasługiwałaby na wyższą ocenę, gdyby samo strzelanie nie było tak fatalnie wykonane. Ale im dłużej grałem, tym bardziej zaczynałem pałać nienawiścią do tej produkcji. Błędów popełniono tu tyle, że ich nagromadzenie powoduje wręcz irytację na samą myśl o graniu.

Oś fabularna kręci się w okół statku kosmicznego transportującego ludzi, w celu skolonizowaniu odległej planety. Ludzkość jest zahibernowana, a na pokładzie „nie śpi” tylko załoga okrętu. Dochodzi do przejęcia władzy przez naukowców, pragnących swobodnie wykorzystywać dostępne im technologie. Bynajmniej, nie zamierzają użyć ich do dobrych celów. Szaleńcy postanawiają zmutować ludzkość i zabawić się w nowych bogów. Podczas jednego z eksperymentów budzi się nasz bohater. (Jeden z trzech możliwych do wyboru). Wszczepione modyfikacje i pomoc nowo poznanej bohaterki umożliwiają mu wydostanie się do bezpiecznego sektora statku i rozpoczęcie dalszej przygody. Przygody, która z grubsza polega na tym, aby pozbywać się ogromnych ilości zombie. Zapytacie: „Skąd na pokładzie statku kosmicznego żywe trupy?”. Mówiąc ogólnie – nie wszystkie eksperymenty naukowców poszły po ich myśli.

Wykorzystując liczne rodzaje uzbrojenia, przedzieramy się przez chmary umarlaków, wykonując zlecane nam zadania. Między misjami ulepszamy naszą postać nowymi wszczepami lub podnosząc jej statystyki.

Jak zatem prezentuje się podstawowa składowa gry czyli strzelanie? Cóż… Nawet pamiętając, że jest to port ze smartfonów… jest bardzo słabo. Żadnej z broni nie czuć. Atak rażącą rękawicą jest najdrętwiejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałem. Twórcy nie wysilili się żeby obdarzonyć go jakąkolwiek animacją. A karabiny i pistolety? Ma się wrażenie strzelania karabinów NERF. Na szczęście są też łuki i miecze, które wypadają delikatnie lepiej, ale i tak wykonanie ich działania pozostawia sporo BARDZO dużo do życzenia. Kuleją tutaj nawet takie rzeczy jak przeładowanie. Nie mamy np. możliwości przerwania reloadingu, aby zmienić broń. Takie niedopatrzenie uniemożliwia nam szybką reakcję, gdy jesteśmy pod znaczną przewagą wroga.

Co Dead Effect 2 robi dobrze?

Bez problemu zmienimy rozkład klawiszologii. Praktycznym rozwiązaniem jest też pokazywanie za pomocą strzałki, drogi do naszego następnego celu. Jest to funkcja całkowicie opcjonalna, co jest tylko dodatkowym atutem gry.

Gdy otwieramy początkowo zablokowane drzwi, gra informuje nas o statystykach naszej postaci. Dowiadujemy się ile headshotów zdobyliśmy czy ile zombie poległo z naszej ręki. Wiadomo – w prawie każdej grze możemy odnaleźć takie dane, ale tutaj są one nam podsuwane co jakiś czas co uważam, za ciekawsze rozwiązanie. Dzięki temu widzimy ile zniszczenia wywołaliśmy, a do takich statystyk zwykle zerkamy raz. Pod koniec przygody z grą.

Oryginalnie wypada również hakowanie wszelkich komputerów. Minigierki są przyjemne i nie za trudne. Mamy tutaj na przykład takie zadanie jak dopasowanie częstotliwości sygnału, które powoduje, że naprawdę zaczynamy kombinować z ustawieniami i… to bawi.

Chociaż początkowo może się wydawać, że warstwa fabularna jest tylko i wyłącznie małym dodatkiem mającym usprawiedliwić wielką jatkę, tak z czasem okazuje się, że za pomocą dialogów, które sami prowadzimy z innymi bohaterami możemy (jeśli chcemy) dowiadywać się więcej i więcej.

Gra posiada również inne tryby gry typu survival czy generowane misje lecz… wszystkie są tak beznadziejnie zaprojektowane, że jest mi aż szkoda tracić czas na ich opisywanie. Źle wyważony poziom trudności jest tutaj TYLKO dodatkowym problemem.

Zacznijmy zatem pogrzeb Dead Effect 2. Odpalam swój karabin maszynowy i rozpoczynam serie minusów.

Gra przy większej ilości wrogów zaczyna się ciąć. Klatki lecą na łeb na szyje. Stwierdzić że Voice Acting jest fatalny to jakby sprawić komplement.  Menu gry NIE zostało zmienione w stosunku do wersji mobilnej. Gdy już spróbowano dodać… kursor… starano się naśladować ten z Destiny. I wyszło tragicznie. Nie uświadczymy również opcji skalowania obrazu, przez co stale miałem ucięty ekran gry. Dialogi prowadzone między bohaterami nie zatrzymują się, gdy uruchomimy pauzę. Truchła wrogów znikają, co akurat mnie jakoś szczególnie nie dziwi, ponieważ ich ragdoll jest z kosmosu. To, że gra ma jakieś znajdźki dowiedziałem się przez przypadek, gdy nagle przed oczami pojawiła mi się ikona akcji, chociaż nic nie widziałem. Sama grafika jest na niskim poziomie. Sztuczne postacii, identyczne lokacje – przepis na sukces według twórców Dead Effect 2.

Koniec. Nie kupować. Nigdy.