Małe, Polskie cudeńko, które czeka na odważnych poszukiwaczy przygód. Recenzja Book of Demons.

Historia stara jak świat opowiedziana na zupełnie niespotykanych zasadach. Czy opowieść przedstawiona ponad dekadę temu przez Blizzarda, może ponownie nas wciągnąć? Okazuje się, że małe miasteczko na końcu świata nękane przez wielkie zło potrafi być atrakcyjną opcję na krótki odpoczynek po ciężkim dniu w pracy. Book of Demons to małe, Polskie cudeńko, które czeka na odważnych poszukiwaczy przygód. 

Demoniczny lord nęka małą osadę, a spanikowani mieszkańcy błagają herosów o pomoc.

Skąd my znamy ten scenariusz? Ot, chociaż pierwsza część Diablo, opowiada niemal identyczną historię. Nawiązań do Diabełka będzie w tytule zresztą pełno, bo i lochy i przeciwnicy, aż kipią od ukrytych smaczków. Twórcy zresztą nie kryją się skąd czerpali inspiracje, a gra ma być swoistym hołdem dla produkcji, która wprowadziła na salony gatunek Hack and Slash.

To, co najbardziej wyróżnia Book of Demons, to oprawa graficzna.

Założeniem tytułu jest przedstawienie historii, niczym w książce z rozkładanymi obrazkami. I udaje jej się to fenomenalnie. Postacie, potwory czy nawet same lochy przypominają figury posklejane z papieru. Same efekty poruszania też przywodzą na myśl teatrzyk lalkowy i pozwalają zbudować ciekawy i niepowtarzalny klimat produkcji. Dzięki temu gra wyróżnia się na pierwszy rzut oka i przykuwa uwagę. Co ciekawe, jest to zaledwie pierwsza z gier w serii, a każda następna będzie bazować na podobnym stylu graficznym, ale będzie ukłonem w stronę innego klasyka z lat dziewięćdziesiątych. Nam natomiast przyjdzie wcielić się w wybrańca – jedynego, który może powstrzymać pradawne zło, przed zalaniem świata armią demonów i nieumarłych. Do wyboru mamy wojownika, maga oraz łotra. Każda z tych postaci wnosi ze sobą specjalne mechaniki walki oraz wyjątkowe, dostępne dla tej postaci karty.

No właśnie, karty – gra opiera się nie tylko na zasadach Hack and Slasha, ale też karcianki.

W miarę eksploracji podziemi będziemy znajdować kolejne coraz to potężniejsze karty do talii. Efekty jakie wnoszą na pole bitwy są przeróżne. Od blokowania ciosów, poprzez leczenie, aż do potężnych zaklęć ofensywnych, które potrafią wyczyścić ekran z potworów. Sama walka została tutaj w znaczący sposób przebudowana. Klikanie w potwory jest efektywne tylko na samym początku. Im dalej w las, tym więcej mechanik utrudniających zabijanie bestii. Najprostsza tarcza, wymaga początkowego zniszczenia, aby móc zadawać obrażenia. Co silniejsze demony, będą w stanie ją zregenerować. Wyjątkowo upierdliwe są też potwory o złotych sercach. Nie tylko przyzywają strażników na pomoc, ale też stają się nietykalni przez kilka sekund po przyjęciu jednego ciosu. Jeśli damy się bandzie złotych potworów zapędzić w róg, to nie łatwo będzie się z niego wydostać.

Na szczęście w naszej tułaczce po mrokach krypt nie jesteśmy sami.

W mieście cały czas stacjonuje grupa przyjaznych NPCów, którzy tylko czekają by przytulić wynoszone przez nas złoto. Mędrzec, niczym Decard Cain zidentyfikuje karty, a barmanka w swoim magicznym kociołku odkryje przed nami tajemnice specjalnych łupów przyniesionych z naszej wyprawy. Alchemik uleczy naszego herosa, a wieszczka pomoże z talią kart, ulepszając już posiadane okazy.

W grze wystąpił jeden mechanizm, który jest tak genialny, że postanowiłem poświęcić mu cały akapit.

Chodzi o Flexiscope – czyli narzędzie pozwalające nam dostosować długość zabawy do naszych potrzeb. Mamy 10 minut, aby szybko przelecieć jedną czy dwie plansze – proszę bardzo. Wolisz 40 minutowe posiedzenie w lochach – wszystko zależy od twoich potrzeb. Prosty i przyjemny sposób, aby zagrać w tytuł nawet w czasie przerwy. Gra nie tylko oferuje możliwość dostosowania czasu, ale też uczy się nawyków graczy i sama podsuwa odpowiednio zmodyfikowane plansze.

Jednak mimo tych wszystkich zalet, nie mamy tutaj do czynienia z grą idealną.

Tytułowi brakuje przede wszystkim zawartości. Grę można ukończyć w kilkanaście godzin, a przez swoją prostotę wciąga niemiłosiernie. Niestety, tryb nieskończonej rozgrywki nie jest wystarczającą motywacją do kontynuowania zabawy. Wszystko przez małą ilość wrogów i dosyć monotonny wystrój poziomów. Mechanik na początku jest sporo, jednak szybko zaczynają się powtarzać. Tak samo z bossami – samych głównych przeciwników jest zaledwie trzech. A mini bossowie, już w piątej godzinie zabawy zrobili się monotonii i przewidywalni.

Nie jest to jednak pod żadnym pozorem wada, która powinna was powstrzymać przed spróbowaniem się z tym tytułem.

Dla relaksu, po pracy trudno o lepszą grę. Ukryty humor i smaczki dla fanów gatunku też wpływają pozytywnie na odbiór. Ja osobiście chętnie zobaczył bym tą grę na tablecie – z systemem Flexiscope, gra aż prosi się o wersję mobilną. Mam nadzieję, że niedługo ją zobaczymy. 

Grę Book of Demons zakupicie między innymi w serwisie GOG.com.